autor recenzji:
Dariusz Cybulski
06.03.2020, 09:38 |
NADZIEJA UMIERA OSTATNIA
To jeden z tych komiksów, po których nie spodziewałem się zupełnie niczego. Wprawdzie wydanie w kolekcji „Plansze Europy” powinno do czegoś zobowiązywać, ale kto go tam wie... A tymczasem album „Negalyod” – jego twórcą jest Vincent Perriot – zaskoczył pozytywnie mnie zaskoczył. Fabułą, grafiką i nawiązaniami do mistrzów komiksu z naszego kontynentu.
A nie spodziewałem się niczego wielkiego po historii reklamowanej jako „przygodowa opowieść science fiction, rozgrywająca się w pustynnym świecie pełnym dinozaurów i latających pojazdów”. Jarri Tohapalt wyjęty zostaje z pustynnego świata nomadów. Bycie w nim przestaje mieć sens, gdy w jednej chwili traci swe stado chasmozaurów. Z kolei Korienze Yina ze stacji 3703 po śmierci ojca – przywódcy duchownego rebelii - musi stanąć na czele zbuntowanej grupki mieszkańców walczącej z podziałami społecznymi. Sprowadzone na jeden tor losy pasterza i córki kapłana okazują się być czymś więcej niż tylko zwykłą przygodówką. „Negalyod” staje się komiksem poruszającym tematykę globalnego ocieplenia, suszy, ginących gatunków zwierząt i roślin, a także coraz większego rozwarstwienia grup ludności. I choć w finale autorowi nie udaje się uniknąć odrobiny patosu i naiwności (nie, powiewającej flagu USA nie ma), to w ogólnym rozrachunku mamy do czynienia ze sprawnie opowiedzianą historią.
Vincent Perriot wraz z kolorystką Florence Breton stworzyli zakomponowaną z rozmachem rysunkową historię. Monumentalną – bo liczącą około 200 plansz – pełną odwołań do kreacji znanych popkultury i do komiksowych klasyków. Świat po katastrofie – w tym przypadku suszy – to przecież popularny wątek w opowieściach science fiction. Pustynia – z poruszającą się po nich wielką ciężarówką - od razu kojarzą się z Mad Maxem. Wprowadzenie dinozaurów – w miejsce wypasanego bydła i wierzchowców – pozwala autorowi oderwać się od rzeczywistości stricte westernowej. Ale z westernu sporo w albumie „Negalyod” i tak zostało.
W scenach z pustyni odbija się gdzieś „Blueberry”. Myślę tu o mocnej, przepalonej słońcem kolorystyce, która kojarzy się silą rzeczy właśnie z cyklem o stróżu prawa. W ogóle w trakcie lektury przy wielu kadrach miałem wrażenie, że mogłyby wyjść spod ręki samego Moebiusa. Wybuch meteorologicznej cieżarówki, hełmy, kreskowanie… Wszystko to wyjęte jest dla mnie z jego komiksów science fiction. Z kolei gdy Perriot zaczyna rysować w szerokiej – często cało planszowej, a nawet dwu planszowej - perspektywie miasta, gdzieś w głowie zaczyna otwierać się klapka z napisem Andreas. Andreas, czyli twórca takich serii jak „Rork” czy „Koziorożec”.
„Negalyod” jest więc całkiem miłym zaskoczeniem. I oby więcej takich zaskoczeń z kręgu europejskiego komiksu czekało nas w tym roku. Roku, który powoli się rozkręca.
Andrzej „Mamoń” Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
01.03.2020, 17:55 |