autor recenzji:
MonimePL
28.07.2022, 10:55 |
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
11.05.2020, 14:02 |
ŻYWOT MŁODZIKA NIEPOCZCIWEGO
Czy próżniak może stać się władcą imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi? Może. Tak dzieje się w komiksie „Indyjska włóczęga”. A dokładniej – głęboki wdech – „Indyjska włóczęga lub druga część >Żywota młodzika niepoczciwego imieniem Pablos czyli Wzoru dla obieżyświatów i zwierciadła filutów< na podstawie opowieści, którą w swym czasie wysnuł i na papier przelał don Francisco Gómez de Quevedo y Villegas, kawaler Zakonu Santiago, włodarz Juan Abad”. Uff.
Z „Żywotem młodzika niepoczciwego imieniem Pablos” to nie żart. I naprawdę tę powieść łotrzykowską napisał Francisco Gómez de Quevedo y Villegas (1580-1645). Powstała w Hiszpanii, w dobie baroku. Kto chce, może poszukać jej w antykwariatach. Ale jej znajomość nie jest konieczna, by zaznajomić się z komiksem „Indyjska włóczęga”. Komiks zaczyna się w momencie, w którym kończy książka. W książce pojawiający się w tytule Pablos wsiada na statek płynący do zwanego wówczas Indiami kontynentu amerykańskiego. Komiks zaczyna się na łajbie płynącej w kierunku na Nowy Świat. To ciąg dalszy, który mógł nigdy nie powstać... Ale od czego wyobraźnia komiksiarzy!
Główny bohater to obibok, bajarz, oszust, kłamca, hochsztapler i zakapior. Łajdak, który zrobi wszystko, by tylko z dołka zostać wyniesionym na społeczne wyżyny. By z Segowii trafić do legendarnego Eldorado, a może nawet i na tron królewski? Padające na kartach komiksu pytanie „Czy próżniak może stać się władcą imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi?” nie jest bowiem pytaniem bezzasadnym.
Alain Ayroles opowiada historię od końca. Pablos na torturach ma opowiedzieć jak trafił do legendarnego Eldorado. Ale, że ma mówić wszystko... Mówi wszystko. Zdradzając kolejne sekrety ze swego żywota, opowiadając coraz barwniejsze perypetie na ziemi „indyjskiej”. Ględzi więc o ojcu Baltazarze, spotkaniach z Indusami, kopalniach rtęci, tajemniczym dzienniku, kolejnych mapach – tych rzekomo oryginalnych i ich podróbkach - przedzieraniu się przez dżunglę, wreszcie o wejściu do wymarzonego przez wszystkich złotego miasta, które – na potrzeby historii – „ukleił” sobie z rodzinnej Segowii. W fabule mamy kilka ciekawych zapętleń akcji. Sprawiają, że czytelnik zadaje sobie pytanie w jaką grę próbuje go wciągnąć – za pośrednictwem Ayrolesa – Pablos… Przerzucając kolejne plansze dowiadujemy się o jego kilku tożsamościach, pod jakimi się ukrywa (ach ten „łamiący się” nos…), awanturach, potyczkach, szachrajstwach i kłamstewkach w jakie był umoczony. No bo skoro takie było założenie oryginalnego „Żywota…”, ciąg dalszy – nawet jeśli powstał w XXI wieku – musi nawiązywać do oryginału i być z nim zbieżny.
Kapitalną robotę w komiksie zrobił Juanjo Guarnido. Już okładka jest nawiązaniem do dzieł Diego Velazqueza (1599-1660), nadwornego portrecisty hiszpańskiego króla Filipa IV. To preludium do tego, co czeka czytelników w środku komiksu. Na około 150 stron Guarnido „wszedł” w buty mistrzów malarstwa. Zadbał o detal zarówno miast jak i miejsc schowanych głęboko w dżungli, dużo uwagi poświęcił strojom. Plansze pokolorował stonowanymi barwami. Wyjątkiem są sceny, gdy dochodzi do kolejnych rzezi dokonywanych przez konkwistadorów czy gdy zjawiają się demony. Ale akurat o jego działkę można było być spokojnym. Guarnido nie jest rysownikiem anonimowym. Na koncie ma kryminalną serię „Blacksad”, która uznawana jest za jedno z najlepszych dokonań komiksowych stworzonych w ramach tego gatunku. Różnica między „Blacksadem” a „Indyjską włóczęgą” jest jednak zasadnicza. W pierwszym komiksie mógł ukrywać bohaterów za zwierzęcymi maskami. W drugim – może co najwyżej wejść w barokowego ducha rysunków.
„Indiańska włóczęga” ukazuje się w ramach egmontowej kolekcji „Plansze Europy”. Serii, w której jest miejsce tak naprawdę na każdy gatunek komiksowy – od westernu, przez sensację, science-fiction, humor i historię aż po komiks fantasy dla młodszego czytelnika. Serii, gdzie obok klasyków – jak Moebius, Andreas, Bedu czy Marvano – pojawiają się przedstawiciele nowej fali komiksu europejskiego – jak Blain czy Nicolas de Crecy. Teraz do zestawu tego dochodzą „komiksowi awanturnicy” - Alain Ayroles i Juanjo Guarnido. I jest to wejście w iście mistrzowskiej formie. W dodatku w wielkim formacie. Ich komiks ma rozmiar 33x24 cm, a wiec znacznie większy niż A4, do którego przyzwyczaili nas wydawcy. Co tylko dodatkowo umila oglądanie grafik Guarnido.
Andrzej „Mamoń” Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
02.05.2020, 21:50 |