TOKYO GHOUL RE-END
I w końcu nadeszła ta chwila. Po czternastu tomikach serii „Tokyo Ghoul” i szesnastu „Tokyo Ghoul:re” (i trzech light novelach, o których jednak wspominam tylko jako o ciekawostce, bo wpływu na opowieść nie mają), cykl o tokijskich ghulach dobiega końca. Nie ostatecznie, bo wciąż przed nami „Tokyo Ghoul: Zakki”, który pojawi się już w maju, ale sama opowieść kończy się w tym miejscu. I robi to w satysfakcjonujący sposób.
Gdy w Tokio kolejni ludzie zamieniają się w ghule, BSG i ghule podejmują współpracę, żeby zlikwidować odpowiedzialne za ten stan rzeczy toksyny. Losy świata jaki znamy wiszą na włosku, a sytuacja staje się coraz trudniejsza. Jak to się wszystko skończy? I co będzie z Kanekim?
Szesnasty i ostatni tom „re” to dobra okazja by z tej perspektywy spojrzeć na serię jako całość. Sam w sobie bowiem trzyma poziom ostatnich odsłon i w dobrym stylu wieńczy ten wcale niekrótki cykl. I jednocześnie to po prostu kawał dobrej mangi na styku typowego shounena i straszaka o krwiożerczych stworzeniach.
Pierwsza seria „Tokyo Ghoul” była prostą opowieścią akcji osadzoną w horrorowych realiach, w której równie wiele co walk, było spokojnych, przegadanych momentów. Druga, którą znamy pod tytułem „Tokyo Ghoul:re”, zachowując wszystkie te elementy, poszła inną drogą. Co się zmieniło? Przede -wszystkim inaczej zostały rozłożone akcenty. Ważniejsze stało się zaludnienie opowieści większą ilością postaci, których losy śledzimy często jednocześnie. Wprowadzało to chaos, można się też było w wątkach i bohaterach pogubić, a ich wzajemne relacje, mocno zorientowane były na pogaduszkach i sprawach prywatnych, w znacznym stopniu spowalniało akcję. Ale co z tego, skoro i tak całość chciało się czytać? Z czasem zresztą tempo przyspieszyło, poziom się podniósł i taki jest też w tym finałowym tomiku.
Do tego dochodzi udana szata graficzna. Co prawda w serii „re” autor poczuł już znużenie materią, bo upraszczał swoje rysunki i to nadal widać w finale, wciąż jednak są realistyczne, szczegółowe i robią wrażenie. Duża w tym zasługa wykorzystywania zdjęć i komputerowych tricków, ponieważ jednak Sui Ishida wkomponowuje je z głową i talentem, całość jest spójna i doskonale do siebie pasuje. I ma przede wszystkim znakomity klimat.
I cóż, trochę szkoda, że to już koniec, ale z drugiej strony cieszę się. Lepiej zakończyć teraz niż ciągnąć cykl jeszcze bardziej zniżając poziom. Na szczecie wydawca już na maj zapowiedział swoisty artbook do tej serii, „Tokyo Ghoul: Zakki”, więc miłośnicy „TG” mają jeszcze na co czekać.
|
autor recenzji:
wkp
09.03.2020, 06:28 |