autor recenzji:
MonimePL
28.07.2022, 14:14 |
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
04.02.2020, 01:00 |
„Pamiętaj, że zabić drozda to grzech”
„Drozdy nikomu nie szkodzą, tylko nam wszystkim śpiewają”
W 1962 roku na ekrany kin wchodzi film „Zabić drozda”. Główne role zagrali w nim Gregory Peck, Mary Badham, Phillip Alford i John Megna. Robert Mulligan zekranizował wydaną po raz pierwszy w 1960 roku książkę amerykańskiej pisarki Harper Lee. Książkę, w której fabułę ciągnął Atticus Finh ze swoimi dzieciakami - to Jean Louise zwan „Smykiem” i Jeremmy „Jem” – i ich przyjacielem Dillem. Teraz zaś dostajemy… komiksową adaptację powieści. Porwał się na nią brytyjski twórca Fred Fordham.
Prowincja na południu Stanów Zjednoczonych. Lata 30 XX wieku. Pozornie spokojna mieścina, gdzie nikt nikomu nie wchodzi w drogę. Oglądamy ją z perspektywy dzieciaków Atticusa Fincha. „Smyk” i „Jem” - wychowywani przez czarnoskórą nanię - wprowadzają nas w dziecięce obawy, pokazują miejsca grozy, ale też przybliżają stosunki panujące w miasteczku. Oczywiście nie jest to mówienie wprost, ale z sytuacji jakie zdarzają się choćby w szkole można wyczytać kto kryje jakieś tajemnice. Podobnie jest na ulicach czy w sklepach. Harper Lee w swej książce niczym w soczewce skupiła problemy Stanów Zjednoczonych. Ksenofobia, nietolerancja, alkoholizm, przemoc, a jednocześnie obłuda, zakłamanie i robienie rzeczy wbrew sobie, byleby tylko inni nie pomyśleli czegoś złego na twój temat. Takie zachowania były na porządku dziennym właściwie wszędzie w Stanach. Ale pokazanie ich na tle niewielkiej mieściny sprawia, że problemy te są jeszcze bardziej uwypuklone. Mimo wszystko początkowo są one ledwie nakreślane. Przełamanie następuje dopiero w połowie lektury. Niedomówienia odchodzą na dalszy plan. Bohaterowie zaczynają mówić otwartym tekstem, a okazją do tego jest pokazowy proces, w którym na ławie oskarżonych zasiada młody czarnoskóry chłopak – Tom Robinson. I mimo, że Finh dowodzi jego niewinności, ława przysięgłych skazuje go za gwałt, którego nie dokonał.
Komiksowa wersja „Zabić drozda” jest czytadłem, które ma sporo wspólnego z… mangą. Historia opowiedziana krok po kroku, z mnóstwem dialogów, detali – i tych scenariuszowych, i graficznych – przywołuje skojarzenia właśnie z pracami znanymi z kraju Kwitnącej Wiśni. Fakt, nie jest to historia rozpisana na 500-600 plansz. ale blisko 300 plansz też robi wrażenie. W dodatku to plansze – w przeciwieństwie do mangi - w pełnej palecie barwnej. Porównuję je do mangi jeszcze z jednego powodu. Nie jest to artyzm, ale solidne rzemiosło. Takie, które ani nie razi, ani nie wpływa na odbiór scenariusza. Swoiste tło, które pozwala płynąc fabule do przodu.
Komiks na polskim rynku pojawia się za sprawą wydawnictwa Jaguar. Do tej pory w swym katalogu miało kilka albumików dla dzieciaków. „Zabić drozda” jest pierwszą próbą dotarcia do starszego odbiorcy. Można się tylko zastanawiać, czy przy książce i filmie potrzebny jest jeszcze tekst „Zabić drozda” w wersji komiksowej? Czy wnosi coś do tematu powieści Harper Lee? Odpowiedź mam krótką. Jeśli sprawi, że poruszy kogoś tematyką, jeśli unaoczni komuś, że nietolerancja i ksenofobia są wciąż żywymi problemami, sens ma. I to ogromny. Szczególnie, że w takich miejscach, jak Polska…
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
02.02.2020, 18:16 |