COFNĄĆ CZAS
Wydawanie „My Hero Academia” trwa w najlepsze, seria, choć to już prawie dwudziesty tomik, wciąż się rozkręca, a zabawa jest znakomita. Co prawda częstotliwość wydawania nieco spadała, bo już nie mamy kolejnych części co miesiąc, niemniej wciąż obok regularnej serii możemy cieszyć się spin-offem w postaci „Vigiliante: My Hero Academia – Illegals”. A cieszyć jest się czym, bo to jeden z najlepszych rasowych bitewniaków od czasu takich tytułów, jak „Dragon Ball” czy „Naruto”, które przecież po dziś dzień są wielkimi hitami i wciąż można śledzić coraz to nowe przygody ich bohaterów.
Walka z Ovehaulem trwa! Przeciwnik wie, że nikt poza nim nie rozumie potencjału mocy Eri, która potrafi przewijać czas. Overhaul zdołał wydestylować jej esencję, jego badania mogą być przełomem, a on sam zamierza wykorzystać je do cofnięcia się w czasie i zapobiegnięcia wydarzeniu, które obdarowało ludzi mocami. Zaczyna się ostatnia faza niebezpiecznego starcia, ale kto będzie wygranym, a kto przegra? I co jeszcze czeka na naszych bohaterów, kiedy przyjdzie w końcu chwila odprężenia?
„My Hero Academia” to opowieść, która nie ma w sobie grama oryginalności. I co z tego? To seria, która wcale jej nie potrzebuje, bo od początku złożona z samych schematów. Ale wykorzystanych tak znakomicie, że nikogo to nie obchodzi. Zresztą fani nie szukają tu niczego nowego, wszelkie dzieła przełamujące schemat, jak rewelacyjny „Bakuman”, przyjmują co prawda z wielką radością i uznaniem, ale do szczęścia i tak wystarcza im by jeszcze raz dostali to, co kochają. Oby po prostu było dobrze wykonane, tak jak w tym zresztą przypadku.
Seria Koehaia Horikoshiego jest tak znakomita, bo łączy co najlepsze z typowych bitewniaków, z amerykańskimi komiksami. Szkoła, gdzie bohaterowie uczą się wykorzystywać swoje moce, ciągłe starcia, akcja, zastępy wrogów do pokonania… Do tego bohater wybraniec, humor, nuta erotyki… Kto z nas tego nie zna, kto nie lubi, kto nie chce wracać? Malkontentów nie pytam. O dziwo, w odróżnieniu od podobnych mang, „My Hero Academia” to opowieść, w której jest sporo do czytania. Tomiku nie łyka się w pół godziny, mamrocząc pod nosem kolejne onomatopeje i werbalizując wrzaski towarzyszące bitwie. Tu gada się sporo, nawet dużo i to w trakcie walk, co nowością nie jest, ale jednak w shounenach zdarza się rzadko. Tym bardziej, że gdy już zdarza, nudzi i zabija dynamikę, ale nie u Horikoshiego. Tu jest równie ciekawe i wciągające, co sama akcja i czytelnik cieszy się, że tomik starcza mu na dłużej, niż analogiczne pozycje.
A przecież całość zachwyca także od strony graficznej. Ilustracje autora są dopieszczone w najdrobniejszych szczegółach i oglądanie ich to prawdziwa przyjemność. Bo i akcja, i bohaterowie, i klimat – wszystko to jest znakomicie oddane, wyraziste i po prostu niesamowite. Potrzeba więcej komplementów, by zachęcić Was do poznania serii? Mam nadzieję, że nie, bo jest tego warta, nawet jeśli czasem autor miewa głupawe pomysły.
|
autor recenzji:
wkp
17.04.2020, 07:10 |