autor recenzji:
wkp
28.05.2020, 13:10 |
BINIO BILL. PIĄTY STRZAŁ
Mamy to. Kolejny klasyk polskiego komiksu został solidnie wznowiony. W tym przypadku to o tyle przyjemniejsze info, bo wcześniej seria nie miała szczęścia do wydań albumowych.
"Binio Bill i Szalony Heronimo" zamyka pięcioalbumową edycję serii Jerzego Wróblewskiego. Nasz "Lucky Luke" - bo nie ma co ukrywać, że obie serie mają wiele wspólnego - zadebiutował na łamach "Świata Młodych", gdzie zadomowił sie na parę dobrych lat. Później doczekał zaledwie jednego albumu - "Binio Bill i skarb Pajutów". I albumu-widmo. Przez lata wiadomo było, że Jerzy Wróblewski dłubał przy kolejnej przygodzie szeryfa z Rio Klawo. Chodziły słuchy, że jej nie ukończył. Wśród fanów komiksów krążyły marnej jakości kserówki plansz. W 2009 roku "Binio Bill i Szalony Heronimo" - za sprawą oficyny BB Team - wreszcie ujrzał światło dzienne. Jednak wydanie w czerni i bieli zawiodło czytelników pamiętających komiksy drukowane w "Świecie Młodych" (sam pamiętam rozmowy na ten temat podczas jednego z łódzkich festiwali). Dziś album wychodzi po raz pierwszy w kolorze!
Kolorystykę zgodą z duchem prac Jerzego Wróblewskiego stworzył Tomasz Kaczkowski. Dał się poznać jako rysownik serii "Niezła draka, Drapak" oraz kolorów do cyklu "Miś Zbyś na tropie". Trudno też mówić, że nie miał na czym się wzorować. Poprzednie albumy wydane przez Kulturę Gniewu były solidną podstawą, by kolor zbudować od podstaw. Zresztą w "Skarbie Pajutów" również przyłożył swą rękę do kolorystyki. Pod tym względem w komiksie nic więc nie zgrzyta. Trudno też mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do kreski Jerzego Wróblewskiego. Rysownik znany głównie z realistycznych prac (by wspomnieć zeszyty z serii "Kapitan Żbik", "Tajemnica Złotej Maczety" czy komiksy historyczne prezentowane na łamach "Relaxu") z każdą, kolejną odsłoną przygód Binio Billa coraz lepiej poczynał sobie w stylistyce humorystycznej.
A scenariusz? Cóż. "Binio Bill i Szalony Heronimo" nie ma już energii, jaką kipiały opowieści "100 karabinów", "Trojaczki Benneta" czy "Śladami Kida Walkera". W historiach albumowych Wróblewski nie "upychał" kadrów na planszach, a fabułę potrafił rozwlekać. W tym albumie mamy chyba najlepszy dowód - kilka plansz w deszczu i wietrze, gdzie rolę gra np. kapelusz. Niby zabawnych, ale będących jednak wypełniaczem. Można też zastanawiać się po co w fabułę wpleciona jest historia Katherine Górski? Może Wróblewski miał jakieś kolejne plany związane z Binio Billem? Znacznie lepiej jest, gdy akcja się zagęszcza, gdy na horyzoncie zjawiają się ci źli - z tytułowym wodzem Czerwonoskórych - i ci dobrzy. Gdy Binio Bill wsiada na koń, gdy zaczynają się strzelaniny, pościgi i intrygi. Wtedy czuć westernowego ducha, unoszącego się nad odcinkami ze Świata Młodych.
Zastanawia mnie czy Kultura Gniewu naprawdę liczy, że seria „Binio Bill” trafi dziś do młodego odbiorcy? Świadczyć może o tym fakt, że seria ukazuje się w inprincie Krótkie Gatki. Moim zdaniem prędzej sięgną po nią jednak stare pryki, które wycinały z gazety dla harcerzy poszczególne odcinki „Binio Billa” i robiły albumy-samizdaty. Ci, którzy dziś sięgają po albumy klasyków z sentymentu. Młodsi pewnie szybciej chwycą po albumy z serii "Lucky Luke". Choć chciałbym się mylić.
Piątym albumem żegnamy Binio Billa kreowanego przez Jerzego Wróblewskiego. Ale nie oznacza to końca serii! Kultura Gniewu ma w planach jeszcze jeden album. Będzie to zbiorek z pracami Jarosława Wojtasińskiego. Przez lata rysował swoją wersję "Binio Billa" do toruńskiego magazynu komiksowego "AKT", a przed rokiem wydał te prace w nakładzie zaledwie 50 egzemplarzy (jeden z nich stoi na mojej półce). W wydaniu Kultury Gniewu ma to być edycja poprawiona i rozszerzona.
Andrzej "Mamoń" Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
26.05.2020, 16:52 |