FINAL SPOON
I wreszcie nadeszła ta chwila. Chwila, na którą czytelnicy czekali bardzo długo. I aż trudno uwierzyć, że to już. Że to koniec. „Silver Spoon” to bowiem jedna z najlepszych serii, jakie w swej ofercie miało Waneko. Poruszająca, wciągająca, bawiąca, ucząca i przesympatyczna opowieść, która równie często wzruszała, co śmieszyła. I tak też jest ostatni jej tom, po którym zostaje tylko uczucie niedosytu i smutek, że to już koniec.
Jeśli chodzi o fabułę, cóż tu można powiedzieć. Opowieść zbliża się do końca, bohaterowie po raz ostatni okazują się przed nami by pokazać nam, czy uda im się spełnić swoje marzenia i to właściwie tyle. Lepiej nie opowiadać nic więcej – tego trzeba po prostu doświadczyć.
Pamiętam, z jaką niepewnością podchodziłem do tej serii, kiedy dawno temu moja lepsza połowa wyraziła chęć przeczytania całości. Autorka była mi znana, tak samo jak jej prace – w końcu można ją zaliczyć do kultowych już mangaczek – szkolne życie też uwielbiałem, ale… Okej, moje obawy co do „Silver Spoon” nie były wielkie, ale zastanawiałem się po prostu czy po tylu podobnych seriach nie będę miał dość tematu. Na szczęście okazało się, że nie mam. Ba, „Srebrna łyżeczka” przyćmiła wszystkie podobne jej serie, które wówczas czytałem, a ja pochłonąłem na raz wszystkie wydane wtedy tomiki i było mi mało. Pokochałem tę opowieść, zżyłem się z bohaterami, zaangażowałem w ich losy i świat… A teraz muszę się z tym pożegnać. Nie jest łatwo, ale zawsze mogę wrócić do początku, prawda?
A jest do czego wracać. Do dziś pamiętam poszczególne sceny, wydarzenia. Nigdy nie zapomnę zabijania Wieprzowinka, „UFO” na polu czy pizzy z kamiennego pieca. Wciąż będę pamiętał o jogurcie produkowanym w wodzie, w której kąpały się nastoletnie dziewczyny, a „plugawiciel yakisoby” (swoją drogą dania, którego musiałem spróbować po mandze i które kupiło mnie prawie tak, jak ta seria) wszedł do mojego prywatnego słownika. Teraz, gdy piszę te słowa – bardziej list pożegnalny z „Silver Spoon” niż recenzję, ale musicie mi to wybaczyć (najważniejsze opowieści zawsze chce się jakoś wyróżnić) – wracają do mnie wszystkie te emocje i to chyba najlepszy dowód na to, jaka świetna była ta seria.
Bo „Silver Spoon” to po prostu rewelacyjna opowieść obyczajowa. Jest tu szklone życie, są problemy, są postacie, z którymi się identyfikujemy, jest miłość, tajemnic też nie brakuje. Jest ta siła wyrazu, jaką mają tylko osobiste historie – a ta dla autorki taka właśnie jest – są humor, klimat, całkiem dobra psychologia. I wreszcie ta doskonała w swej prostocie szata graficzna, która sprawia, że całość z miejsca wpada w oko.
Neo z „Matrixa” mówił, że: There is no spoon. Ale „Silver Spoon” istnieje i dobrze, bo co tam jakaś łyżka, jeść można pałeczkami a bulion siorbać prosto z miseczki, ale bez „Srebrnej łyżeczki” świat mangowy nie byłby taki sam. Przynajmniej ten mój, choć wątpię, by jedynie. Bez tego dzieła byłby uboższy o wiele emocji i postaci, a to wielka szkoda. Dlatego polecam gorąco, bo warto. To obok „Bakuman” chyba najlepsza rzecz, jaką wydało w swej dwudziestoletniej karierze Waneko, a przede wszystkim po prostu wyśmienity komiks dla każdego, kto lubi życiowe historie z nutką czegoś ponad. Sięgnijcie, a nie pożałujecie.
|
autor recenzji:
wkp
15.07.2020, 06:48 |