GLOBALNA SIEĆ AGENTÓW
Spodziewałem się prawdziwej petardy. Tymczasem po lekturze „Globalnego Pasma” mam jakiś niedosyt.
Tytułowe Globalne Pasmo (dalej będę używał skrótu GP) to światowa agencja wymyślona przez Warrena Ellisa. Scenarzystę odpowiadającego m.in. za serię „Transmetropolitan”. Ci, którzy ją czytali widzą więc, że Ellis lubi trudne tematy. Dlatego też wykreowanie agencji do zadań niemożliwych wydało się strzałem w środek tarczy. Pokazanie rozrzuconych po całym globie agentów było okazją do zaprezentowania bólu naszego świata.
Ellis założył sobie, że każdy z dwunastu zeszytów (w polskim wydaniu wszystkie zebrane są w jeden, gruby tom) będzie odrębna historią. Każdy zilustruje też inny twórca. Na pokładzie znaleźli się więc np. Steve Dillon („Kaznodzieja”), Simon Bisley („Slaine. Rogaty Bóg”, „Lobo. Ostatni Czarnian), Jon J. Muth („Moonshadow”), Tomm Coker („The Black Monday Murders”) czy Gene Ha („Top 10”). Przypomina to filmowe zabiegi, gdy każdą z nowelek tworzących większy cykl ma wyreżyserować inny twórca. Jest w tej metodzie sens – dzięki temu każdy ze scenariuszy może zinterpretować ktoś, kto go będzie najlepiej czuł. Uniknie się dzięki temu wpadek, że ktoś rysujący super realistycznie będzie musiał dłubać w fabule ze zmutowanymi postaciami, zaś spec od akcji ma męczyć się z emocjonalnymi rozterkami. Elementem spójnym stały się tylko okładki do poszczególnych rozdziałów autorstwa Briana Wooda, w których wykorzystane są przetworzone fotografie (próbkę jego możliwości mamy też na okładce wydania zbiorczego). No i scenarzysta.
W „Globalnym Paśmie” scenariusze ocierają się zarówno o poważne tematy (sekty, życiowe rozsypki, związki biseksualne) jak i odjazdy spod znaku fantastyki właśnie (bioniczni ludzie, anomalia elektromagnetyczne, eksperymenty medyczne). Te nie do końca przystające do siebie światy spajają dwie postaci. Pierwszą jest niejaka Alef. Dziewczyna „na telefonie” będąca centralą GP. Drugą szefująca całemu GP Miranda Zero, która pociąga za agenturalne sznurki. To one rozsyłają wici, kierują w odpowiednie miejsca kolejnych agentów. GP jest w USA, Australii, Norwegii, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Japonii, a nawet w kosmosie! W każdym z tych miejsc staje przeciwko innemu zagrożeniu. Ellis wymyśla wiec wirusy, terrorystów, broń biologiczną, separatystów, a nawet porwanie Mirandy Zero czy próbę przejęci centrali, w której przesiaduje Alef.
Wspominałem, że zatrudnienie dwunastu rysowników przypomina metody wykorzystywane w świecie filmu. „Globalne Pasmo” w ogóle jest komiksem bardzo filmowym, czy dokładniej serialowym. Mam jednak wrażenie, że Ellis tworząc dwanaście zamkniętych rozdziałów/odcinków nie mógł w pełni rozwinąć potencjału serii. Zszycie jej grubymi nićmi w postaci Alef i Mirandy Zero to trochę za mało. Wkurzający jest też rozrzut spraw jakimi mają zajmować się agenci. Może lepsze byłoby osadzenie „Globalnego Pasma” tylko w świecie ludzi, albo tylko w świecie ocierającym się już o science fiction i eksperymenty medyczne? Bo tak mamy trochę komiks o ludzkich rozterkach, trochę horror.
Trochę. I to jest słowo klucz podsumowujące lekturę. Stąd też niedosyt, o jakim pisałem na początku.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
16.08.2020, 23:00 |