„Rabin,
który spędza szabat jedynie ze swoim kotem
to bardzo smutny widok”
Na szczęście w dziewiątej odsłonie serii „Kot Rabina” dzieje się więcej. Ba, wracamy do początków cyklu. I wszystko wskazuje na to, że „Królowa szabatu” jest początkiem dłuższej retrospektywy, którą Joann Sfar przeciągnie też na zapowiedziany już tom dziesiąty, zatytułowany „Wracajcie do domu”.
Najnowszemu albumowi Sfar nadał formę przypowieści. Głosi ją znany już czytelnikom Malka Lwi Król. Słuchaczami jest grupka lokalnych dzieciaków nie do końca dowierzających w to, co słyszą. Znając jednak i Rabina, i jego kota, i Zlabię, tak właśnie mogło być… Bo przecież przez dotychczasowych osiem albumów poznaliśmy ich na tyle, by wiedzieć do czego są zdolni. Np. Zlabia postanawia wyrwać się spod opieki ojca. Obcina włosy, wdziewa męskie ciuchy i zaczyna występować w kabarecie. Wraz z kotem. Tym, którego Zlabia zwie po prostu „Moim kotem”. Zlabia pokazuje się jako mała buntowniczka, która nie chce godzić się na schemat, w jaki wpychane są kobiety. Schemat, którego przecież później nie unika…
Powrót do początków serii pozwala Sfarowi przedstawić dni rabina po śmierci żony. Jego smutek, niepogodzenie się z losem, ale i przemianę za sprawą kota właśnie. Tego czworonoga, który zjadłszy papugę (scena ta zostaje pokazana na planszach „Królowej szabatu”) zaczyna gadać i debatować z rabinem na temat wiary. Ten zaś niewzruszenie, z mozołem, próbuje przekazywać mu nauki z Tory na temat Adama, Ewy, Mojżesza i – jak mówi kot – garującego krzewu. Nie mylić z gorejącym krzewem.
Ten przerywnik w opowiadaniu tego, co słuchać u Zlabii dorosłej dobrze robi serii. Miło znów zobaczyć pucołowatego rabina wędrującego skąpanymi słońcem uliczkami Algieru, przesiadującego nad Torą. Miło zobaczyć szalejącego kota, który wciąż próbuje zdobyć rękę Zlabii (ciągle jeszcze marzy, że dziewczyna zostanie jego żoną). Miło przypomnieć sobie łamiącą zasady Zlabię. I miło poczytać niespiesznie opowiedzianą historię podszytą niewielką, strawnie podaną dawką teologii oraz życiowych mądrości o miłości, nienawiści, uporze czy kłamstwie.
Mnie do „Kota Rabina” przekonywać nie trzeba. I w ogóle do Sfara.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
19.10.2020, 22:10 |