JESZCZE WIĘCEJ DOBRA
Na początku był podzielony na sześć rozdziałów „Zenit”. Teraz cofamy się w czasie, by poznać początki Hiacynta z Cavallere. W drugim tomidle zbierającym wszystkie historie spod szyldu „Donżon” dostajemy cykl „Świt” oraz pierwsze fragmenty cyklu „Monstra”.
Mówiąc inaczej dostajemy aż osiem (!) rozdziałów odkrywającym kolejne sekrety z całego uniwersum, za którym stoją Lewis Trondheim i Joann Sfar. Tych panów nie trzeba przedstawiać (a kto nie zna, ten trąba i niech sobie wygoogla). Wielcy improwizatorzy – po przedstawieniu lat świetności Donżonu, w którym zasiada Hiacynt - postanowili pokazać jak w ogóle doszło do tego, że w donżonie działo się to, co działo (a kto nie czytał, ten trąba i niech kliknie tutaj, a komiksu nie szuka, bo się wyprzedał).
W „Świcie” postanowili pokazać początki Hiacynta z Cavallere. Czas, jaki spędza w stołecznym mieście Antypolis na dworze swego stryja Florotto. To tam, pod okiem nauczyciela Jana-Michała poznaje życie. Prawdziwe życie, które składa się z łapówek, pijaństwa, oszustw i przypadkowych kontaktów seksualnych (co nie zawsze dobrze się kończy pod względem zdrowotnym). Poznaje też czym jest odwaga, gdy staje mu walczyć jako zamaskowany bohater Nocna Koszula. Poznaje też czym jest upadek. W dodatku całego miasta Antypolis, z którego zostaje znana z porzekadła kamieni kupa.
Dzieje się więc. I to ile! Mamy w tomisku fantasy, romans, opowieść spod znaku płaszcza i szpady, ale też horror z zombiakami, sensację i historię supebohaterską. I wcale nie ma się wrażenia, że w barszczu tym jest za dużo grzybów! Przeciwnie. Trondheim i Sfar dalej z mozołem (ale i ze śmiechem) budują donżonowską mitologię. Kreują bohaterów - jak skrzaty, straszliwe łapcarapy (to te stwory z okładki), Topolaskę, doktora Hipolita będącego ojcem znanego już nam Alcybiadesa czy matkę… Marvina. Sam Marvin – w pierwszym tomisku odgrywał niepoślednią rolę - pojawia się tylko epizodycznie. W dodatku jako młodziak-mięsożerca.
Widać, że Trondheim i Sfar mieli spójny pomysł nie tylko na historię główną – z poprzedniego tomu – ale też na te wszelkie prequele, sequele czy spinoffy. W dodatku zestawione w edycji tej (rozpisanej na sześć tomów) poszczególne historie ułożone zostały w porządku chronologicznym – dlatego więc między odcinkami „Świtu” pojawiają się teraz dwa odcinki wydane jako „Monstra”. I albo zawczasu wymyślili sobie te wszelkie miejsca (tytułowy Donżon, Antypolis, Nekrogród, Świniogród, zamek de Ryj) i postaci (Horus, Eliza, Eustachy Parów, Pan Fontann, Aleksandra czy profesor Kormor), albo i jeden, i drugi mają „łeb jak sklep” i niewiarygodną zdolność wymyślania na bieżąco znakomitych historii. Hm, obstawiam to drugie. I jeśli tak jest, to tym większy szacun za to, że cały „Donżon” tak pięknie spina się i klei! Panowie, chapeau bas!
Tym razem jednak Trondheim i Sfar skupili się jedynie na fabule. Graficznie wspiera ich cały szereg rysowników. Jest więc Christophe Blain (autor takich komiksów jak „Pirat Izaak” czy „Reduktor prędkości”), Jean-Emmanuel Vermot-Desroches, znany już z poprzedniego tomu Blutch a także Carlos Nine i Christophe Gaultier. Krainę Terra Amata i jej mieszkańców każdy interpretuje oczywiście nieco inaczej. Jednak nie na tyle, by skoki graficzne były jakoś mocno zauważalne.
Ale skoro „Donżon” to jedna wielka improwizacja, niech dzieje się też w warstwie graficznej. A na koniec jedna, dobra rada. Brać. Póki jest. Żeby nie było płaczu, że „Donżon” znów się wyprzedał. Bo, że się wyprzeda to więcej niż pewne. Jest zbyt dobry, by zalegał na magazynowych półkach.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
05.12.2020, 23:36 |