RAFFINGTON EVENT. ZLECENIA WSZYSTKIE
Można rzec, że to album dla osób, które zastanawiają się, czy w ogóle wchodzić w komiksowe światy Andreasa. „Raffington Event” to zbiorek dziesięciu krótkich historyjek z tytułowym bohaterem w roli głównej. Zbiorek pozwalający niezdecydowanym liznąć odrobinę klimatu dzieł mistrza. W dodatku nie tak hermetyczny, jak inne pojedyncze albumy Andreasa.
Raffington Event – dla przyjaciół Raf – jest prywatnym detektywem. Specem od zjawisk paranormalnych, których nie da się zawsze racjonalnie ogarnąć. No bo jak wytłumaczyć, że kogoś wciąga kosmiczna otchłań? Albo zabiła zwykła roślinka hodowana w przydomowym ogródku? Jak wyjaśnić gasnące nagle światła? Czy też ducha utrzymującego swoją wolą budynek w odległym Meksyku? Raf jest do tego wymarzonym specem. Każdej ze spraw poświęca dokładnie po pięć plansz (z dwoma małymi wyjątkami). To sprawia, że Andreas musi zawęzić fabułę. Ująć ją w zwartą formułę. A przecież znany jest z prawdziwych kobył – że wspomnę liczącą 18 odcinków serię „Arq” czy wydany w 21 albumach cykl „Koziorożec”. Przy nich liczący „zaledwie” osiem rozdziałów (wliczając zerowy) „Rork” czy trzyodcinkowy „Cromwell Stone” to już króciaki.
A w omawianym dziś tomie zresztą sporo jest nawiązań do tychże komiksów. Fabularnie – przecież sam Raffington Event pojawił się w „Rorku”, gdzie zagrał jedną z drugoplanowych ról. Podobnie jak w swoich najbardziej znanych seriach, Andreas do fabuł wprowadza zjawiska nadprzyrodzone - duchy, zmarłych, hipnozę – oraz zaburzenia czasu. Ale znacznie więcej wspólnych cech znajdziemy w grafice. W kadrowaniu, budowaniu nastroju opowieści. Twórca bawi się więc cieniem (szczególnie, gdy świat nagle spowił mrok), postaciami (jeden z odcinków powstał z kamery ustawionej na gadającą – a dokładniej myślącą - nieznacznie tylko zmieniającą mimikę twarz Rafa), kolorem (od głębokich czerni po słoneczny Meksyk). Do pełnego spektrum brakuje jeszcze tylko mikroskopijnych kadrów budujących całe plansze, a także pełnych architektonicznych detali rozkładówek z widokami miast.
Te zabiegi jednak czekają już w „Rorku”, „Arq” czy „Koziorożcu”. Komiksach, po które ktoś, kto złapie ten klimat prędzej czy później z pewnością sięgnie. Zaś dla tych, którzy mają już je za sobą - zaliczam się do tego grona – „Raffington Event” będzie dopełnieniem obrazu Andreasa. Podobnie jak „Jaskinia zabójców”, „Coutoo”, „Cyrrus Mil” czy wydana niedawno „Argentyna”.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
17.01.2021, 23:34 |