LEMIRE. POCZĄTEK
Uznanie zdobył takimi tytułami jak „Opowieści z hrabstwa Essex”, „Podwodny spawacz” czy „Twardziel”. A jak w ogóle zaczęła się kariera Jeffa Lemire? Od komiksu „Zagubione psy”. Lemire opublikował ten tytuł własnym sumptem w 2005 roku. Uznał, że jest gotowy by w końcu pokazać światu swoją twórczość. Pomógł w tym grant fundacji Xeric. Po latach – kiedy Lemire wywalczył już swoje miejsce na rynku - tytuł został odkurzony i ponownie opublikowany. Teraz ukazuje się także w Polsce. „Zagubione psy” prezentuje wydawnictwo KBoom.
Albumik na pewno zwraca uwagę okładką - ze spadającym gdzieś w dół głównym bohaterem. Wielkolud z „Zagubionych psów” traci swych bliskich - żonę i dziecko – trafiając w niewłaściwym czasie w niewłaściwe miejsce. Do ciemnego portu, gdzie rodzina miała tylko pooglądać sobie statki… Sam przeżywa przez zupełny przypadek. Siłą woli, dzięki własnej, wewnętrznej mocy. Ale odarty z marzeń, pozbawiony złudzeń, że jeszcze odnajdzie bliskich „dryfuje” w naszym świecie. Taką też kreację autor będzie później wykorzystywać w kolejnych pracach. Sponiewierany przez życie, wystawiony na próbę wielkolud stanie się czymś naturalnym w komiksach Lemire’a… Naturalne będą też robotnicze mieściny i zdołowani mieszkańcy.
„Zagubione psy” są niejako wprawką do późniejszych komiksów. Zalążkiem idei kiełkujących w głowie autora. Idei, które później ponownie rozwijał czy to w „Opowieściach z hrabstwa Essex” (były jego kolejnym komiksem, docenionym już przez czytelników i krytykę), czy „Łasuchu” czy „Royal City”.
Wprawką jest też warstwa graficzna „Zagubionych psów”, utrzymana w czerni i bieli z dodatkiem czerwieni. Jest w tym komiksie jeszcze pierwotna, nieokiełznana energia. Są graficzne uproszczenia, brud i brzydota. Jest undergroundowy pazur, później już nieco przytępiony. Jest to Lemire będący niezłym narratorem, ale jeszcze nie do końca określonym rysownikiem. Rysownikiem z pomysłem, jednak dopiero kształtującym swój styl. I dlatego z tą undergroundową stylistyką gryzie mi się wydanie komiksu. Twarda oprawa, kredowy papier. Trochę za dobrze. Wolałbym dostać „Zagubione psy” w bardziej zinowym wydaniu.
„Zagubione psy” nie są komiksem z górnej półki. To dodatek do wspomnianych w tym tekście albumów. To ich dopełnienie. Swoisty początek. Początek, który lepiej jednak poznać na końcu. Po co bowiem zrażać się do autora, którego tyle dobra jest na rynku…
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
11.04.2021, 18:42 |