KIERUNEK SATURN
Dziwny jest ten świat – nawiązując do mistrza Niemena – gdzie maszyny mają naśladować pisarzy. Nie daje się tyko jeden. Twórca prawdziwy, który nie pisze, ale – tu cytat – „wyrzyguje” swoje dzieła. Dlatego jest nie do podrobienia.
To właśnie on ma doświadczyć na własnej skórze jak przebiega misja „Saturn Prime”. Po to, by całość opisać i przekazać na Ziemię. Ma pisać na bieżąco, oddawać nastrój lotu, wrażenia z pobytu w przestrzeni galaktycznej, wreszcie zbliżania się do samego Saturna. Ma pisać, ale jest pewien problem. Nasz twórca ma problem z pisaniem. Ma problem z „wyrzygiwaniem” z siebie kolejnej opowieści, kolejnych słów składających się w całość. Lot na Saturna jest więc swoistą ucieczką z naszego świata, od jego problemów i potrzeb.
A lot? Jak lot w kosmos. Codzienne czynności i… samotność. W locie jedynym towarzyszem pisarza jest dorastający – cały czas uczący się – komputer pokładowy o IQ 225. To z nim nasz mistrz prowadzi dysputy – raz przyjacielskie, raz na poziomie kłótni. To przed nim zdradza swój sekret niemocy. Z nim podejmuje decyzje łącznie z tą najważniejszą – dotyczącą finału lotu w kierunku Saturna. Finału dość zaskakującego, a już na pewno nie takiego, jakiego spodziewaliby się czytelnicy naszego bohatera.
„Ostatni pisarz” to wspólny komiks Jana Mazura i Roberta Sienickiego. Mazur znany jest głównie ze swych dopracowanych fabularnie, rysowanych minimalistycznie komiksów – by wspomnieć „Koniec świata w Makowicach” czy „Tam, gdzie rosły mirabelki”. Tu odpowiada jedynie za scenariusz. I tym razem też udało mu się popełnić czytadło. Oczywiście bazuje na charakterystycznych dla science fiction kalkach, ale dzięki przewrotnej decyzji bohatera, który też nie okazuje się być jakimś herosem - a tak go przecież widzą - wychodzi poza schemat.
Z kolei Robert Sienicki znany jest dziś raczej jako liternik i składacz pracujący dla kilku wydawców, a nie rysownik. Fakt, ma na koncie kilka prac, ale wydane były głównie w drugim obiegu. A „Ostatni pisarz” to rzecz solidnie narysowana - z humorystycznym zacięciem, ale i szczegółami. W nietypowy sposób – z monochromatyczną kolorystyką i rastrowaniem.
W sumie mamy do czynienia z komiksem sprawnie zrealizowanym. Z komiksem typowo rozrywkowym, który nie udaje wielkiego dzieła. Z pulpą, która już na „dzień dobry” jest wyświechtana i podniszczona. Właśnie tak - publikacja stylizowana jest bowiem na solidnie już zaczytaną książkę. Ot, jeszcze jeden smaczek. Obok fabuły i rysunków.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
31.07.2021, 22:04 |