KRONIKI FABRYCZNE
Między belami papieru, wśród suwnic, maszyn i zużytego sprzętu wędruje tym razem mały ludek ciekawy świata. Guy Delisle nie zabiera nas tym razem jednak w podróż daleką. Jesteśmy w jego rodzinnym Quebecu. Z tym, że mieście z jego lat szkolnych.
Narzędzia, zatyczki, zapach, upał, hałas maszyn. Tak wygląda wejście do Quebeckiej Fabryki Masy i Papieru. Zakładu działającego od 1927 roku, wciąż śmierdzącego właściwie w centrum miasta. Delisle wchodzi do fabryki w czasie wakacji, by zarobić trochę grosza. Wśród inżynierów, robotników, wśród starszyzny i doświadczonych pracowników jest żółtodziobem stawiającym pierwsze kroki w papierowym świecie. Jest małym ludkiem wśród zakładowej starszyzny kpiącej, wymagającej, strofującej. Jest ludkiem, który wędruje wśród belek. Chwyta za szczotę, gdy zrywa się z nich papier. Porusza wielkimi suwnicami. Nadzoruje, kontroluje, sprząta. Poznaje zakład będący niczym sceneria z filmu science fiction. Od dusznej hali fabrycznej aż po sam dach. Od śmierdzącego, gorącego piekła, do samego nieba gdzie można swobodnie odetchnąć. O ile akurat wiatr nie zawieje zakładowym smrodem w tę stronę. Nie zawieje żółtym dymem, który pojawia się jako dodatkowa barwa w komiksie. Rozchodzi się w halach, przenika przez ubrania, unosi nad miastem.
"Kroniki z młodości" nie są kolejnym travelogiem Guya Delisle. Mają jednak wspólne cechy z jego podróżniczymi komiksami. Tu też wszystko jest nowe. Fabryka okazuje się być miejscem do okrywania. Ze swoją historią, ekipą, zasadami - również tymi bhp - i zwyczajami. Ze swoimi procesami - od przygotowania drewna po układanie papieru na bele. Z błędami, jakie się zdarzają w tym procesie. I Delisle wszystko to zawiera na łamach swego komiksu. Podobnie jak odkrywał - a później rysował - ciekawostki z Chin, Korei Północnej, Birmy czy Izraela.
I kto wie, czy travelogi te kiedykolwiek by powstały, gdyby nie fabryka. Spędzone w niej trzy sezony wakacyjne okazały się być na tyle silną szkołą życia, że dzięki niej Delisle nauczył się podejmować błyskawiczne decyzje. Pięknie obrazuje to scena, gdy dostaje propozycję dwuletniej pracy przy animacjach. By ją podjąć, musi wprawdzie rzucić studia. Ale jeśli jej nie podejmie, oznacza to kolejny sezon wakacyjny spędzony wśród papierów. Stający przed oczami dymiący zakład przyspiesza reakcję o powiedzieniu - wchodzę w to.
"Kroniki z młodości" są więc niejako prequelem do komiksów "Shenzhen", "Pjongjang", "Kroniki birmańskie" czy "Kroniki jerozolimskie". Wstępem do podróży po świecie. Do dzienników, które sprawiły, że Delisle stał się autorem komiksów rozpoznawalnych i docenianych. Jedynych w swym rodzaju. Prequelem, który najlepiej czytać już "po", a nie przed travelogami. Inaczej odbierzemy go jako wyrwany kawałek z jego życia.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
04.09.2021, 12:41 |