Z DUSZNYCH FABRYK DO KRAINY LAZURU
Dziś sięgamy po kolejny, niebanalny album napisany przez Xaviera Dorisona. Autora, na którego stawia nasz komiksowy "byczek"- wydawnictwo Taurus Media.
Poprzednim albumem, za który chwaliłem scenarzystę był otwierający cykl „Zamek zwierzęcy” tom "Miss Bengalore". Teraz natomiast na tapetę bierzemy pierwszy album serii „Aristophania”. Zaczyna się jak u Hitchcocka. Od morderstwa niejakiego Clementa, ojca trójki dzieci, na co dzień pracującego w hucie. Zaczyna się jak u Hitchcocka, ale też baśniowo. Od „Dawno, dawno temu…” A dokładnie w Marsylii roku 1900. Tylko, że to baśń dla dorosłych - bo przecież dorośli też lubią baśnie. Z ich aurą tajemniczości, niesamowitości.
Zamordowany już na pierwszych planszach komiksu Clement nie jest osobą przypadkową. Za maską robotnika skrywał swą sekretną tożsamość. Swoje prawdziwe oblicze związane z tajemniczą, baśniową krainą Lazuru. Krainą, z której pochodzi tytułowa Aristophania. Pojawiająca się nagle elegancka hrabina, która zagląda do dzielnicy robotniczej biedoty, by zaopiekować dziećmi Clementa – są to Basile, Victor i Calixte. Dziećmi, które są nadzieją dobra w walce z królem-wygnańcem i jego mrocznym dworem.
„Królestwo lazuru” – album otwierający serię – powoli wprowadza nas w świat, w którym arystokratyczne maniery wyższych sfer mieszają się z zamieszkiwanymi przez biedotę dzielnicami robotniczymi. Świat, w którym dojść musi – jak to w baśni – to walki dobra ze złem. Świat, w którym pojawiają się dobre wiedźmy, stojące po jasnej stronie wojowniczki, ale i zakapiory pokroju szczurołapa Barbozy będącego wysłańcem sił zła.
Zestawienie dwóch światów – brudnego i śmierdzącego świata dusznych fabryk z otwartymi przestrzeniami krainy Lazuru gdzie panują arystokratyczne, ale i baśniowe zasady – daje ciekawy efekt graficzny. Joёl Parnotte ma okazję zaprezentować się jako rysownik sprawnie pracujący i w rysunki realistycznym, i jako nieco bardziej swobodnie poruszający się w bajkowej rzeczywistości. Przejścia widać po kolorystyce. Szare, zakurzone francuskie fabryki ustępują miejsca soczystej zieleni.
Otwarcie serii pozostawia jednak pewien niedosyt. Dorison niespiesznie dawkuje fabułę przez co można być zawiedzionym. Pierwszym tomem wprowadza nas dopiero do krainy, w której chce snuć swoją opowieść. Dopiero nazywa „dobro” i „zło”. Uchyla rąbka tajemnicy pozostawiając sobie czas i miejsce na rozwinięcie wątków w kolejnych tomach cyklu.
I tu pojawia się „ale”. Wydawnicze. Od polskiej premiery wspomnianego albumu otwierającego "Zamek zwierzęcy" mija już rok. O kontynuacji zaś na razie "ni widu, ni słychu"... Przez to podobne obawy można mieć co do tempa wydawania „Aristophanii”. No chyba, że „byczek” pozytywnie nas zaskoczy.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
26.09.2021, 23:52 |