HISZPAŃSKI MAUS
Właśnie „Hiszpański Maus” – tak brzmi jedna z rekomendacji zamieszczonych na końcu komiksu „Koleje losu”. Wiadomo, „Maus” jest tyko jeden. Czy jednak Paco Roca zbliżył się choć trochę do arcydzieła Arta Spiegelmana?
Słowem przypomnienia – „Maus” to głośny komiks, w którym Art Spiegelman na komiksowe kadry przekłada opowieść ojca wspominającego życie w międzywojennej Polskę, koszmar obozu w Auschwitz i powracanie do normalności w świecie już po obozie. Paco Roca z kolei za temat obrał dzieje hiszpańskiego republikanina, który opuszcza frankistowską Hiszpanię i walczy z nazistami pod sztandarami „La Nueve” („Dziewiątka”) w ramach wojsk generała Leclerca. Spiegelman w „Mausie” zestawia współczesność ze wspomnieniami – widzimy, gdy autor odwiedza ojca, portretuje go przy codziennych czynnościach, nawet kłóci się z nim a chwilę później przenosi czytelnika do obozowej rzeczywistości. Roca stosuje podobny zabieg. Pokazuje dziennikarza – o imieniu Paco – który odwiedza we francuskiej mieścinie Miguela Ruiza. Przedstawia przełamywanie lodów – Ruiz wcale nie chce rozgrzebywać przeszłości – sposób, w jaki wkupuje się w łaski weterana. Rozrysowuje miejsca gdzie rozmawiają, po czym „przeskakuje” do lat II wojny światowej i oddaje głos swojemu rozmówcy.
To pierwsze podobieństwo. Drugie – tematyka, czyli II wojna światowa, choć pokazana przez inny pryzmat. Roca nie stosuje jednak masek – Spiegelman ukrył z kolei swoje postacie za maskami zwierząt. Chociaż… Miguel Ruiz to też kreacja. Przy jej tworzeniu Roca bazował jednak na wspomnieniach walczących w „La Nueve”. Można więc powiedzieć, że Ruiz to swego rodzaju głos osób, które „uczyniły walkę z faszyzmem tak samo niezbędną jak oddychanie”. Z kolei „Koleje losu” to fabularyzowana historia oparta na faktach. Roca przedstawia w niej drogę jaką przeszli hiszpańscy republikanie, którzy wydostawszy się ze swej ojczyzny do Afryki zaczynają walkę z nadzieją na wolną Hiszpanię. Walkę, której pierwszym etapem stanie się udział w defiladzie przed paryskim Łukiem Tryumfalnym. Po drodze „zahacza” o autentyczne postacie – jak Philippe Petain, Charles De Gaulle czy Joseph Putz ale też Ernest Hemingway. Ale też próbuje pokazać jak los zadrwi z jego bohatera. W dzieje żołnierza wplata wątki z życia prywatnego. Zarówno z czasów wojny, jak i współczesności.
Roca rozgrywa fabułę na dwóch płaszczyznach. Kiedy przedstawia współczesność mamy statyczne ujęcia, na których pozwala postaciom się „wygadać”. Kiedy przenosimy się do lat 40. XX wieku fabuła zaczyna narracyjnie przyspieszać. W ten sposób Roca łączy niejako to, co przedstawił w wydanym niedawno w Polsce albumie „Dom” z płynną narracją jaka pojawiała się w jego wczesnym komiksie „Latarnia” (zresztą też poświęconym hiszpańskim republikanom). Zabieg ten podbity jest dwoma stylami rysunku – współczesność to delikatna gra piórkiem (taki trochę szkicownik pokryty tuszem) zaś historia zostaje „przybrudzona” kolorem.
Mimo podjętego tematu fabularnie Roca nie przytłacza. Autor wyważa proporcje. W historii pokazuje tylko to, co niezbędne. Tak, by również czytelnik spoza Hiszpanii, niezaznajomiony z dziejami kraju, nie poczuł się przytłoczony faktami – datami, miejscami, postaciami. „Koleje losu” to komiks uniwersalny mówiący o potrzebie wolności. O potrzebie obalenia dyktatora i zbrodniczego systemu. Bez zbędnej donkiszoterii (by pozostać w Hiszpanii), bez porywania się z szabelką na wroga. Ale też o potrzebie jednostki – jednostki, która wyszła z piekła – której symbolem staje się Miguel Ruiz.
Wiadomo, że „Maus” jest tylko jeden. Wiadomo, że Spiegelman stworzył arcydzieło. Dlatego porównywanie innych komiksów do „Mausa” to próba zainteresowania nimi szerszej publiki. Tak też jest w przypadku „Kolei losu”. Ale… Co podkreślają hiszpańscy recenzenci – komiksem swym Paco Roca przywrócił pamięć o prawdziwych bohaterach. Uczynił to w charakterystyczny dla siebie sposób – bez moralizatorstwa, z naciskiem na emocje z jakich zbudowane są występujące na planszach postacie. Stworzył dzieło, które porusza. Podobne jak „Maus”. Może więc ten „Hiszpański Maus” - z punktu widzenia Hiszpanów - wcale nie jest na wyrost?
Swoją drogą ciekawe jaki byłby „Polski Maus”…
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
22.11.2021, 23:11 |