A ON CIĄGLE CHCE BYĆ KALIFEM...
...w miejsce kalifa. On, czyli Iznogud. Mały, niecny wezyr, który robi wszytsko, by zająć miejsce poczciwego, ale i nierozgarniętego oraz beztroskiego Haruna Arachida. On, czyli bohater serii komiksowej "Iznogud".
W piatym integralu dostajemy cztery kolejne albumy, tworzone już po śmierci Rene Goscinnego. Trzy z nich to pełnometrażowe historie pisane i rysowane przez samego Tabary'ego. We "Wspólniku Iznoguda" sięga po piekielną pomocnicę. To wróżka Ole - za każdym razem gdy się pojawia jest odziana skąpiej niż poprzednio. Ale inną demoniczną postać Tabary mógł jednak sobie darować - H.1889 o twarzy Hitlera jest przegięciem. W "Urodzinach Iznoguda" z bohatera zadrwił sobie Syndykat Bagdadzkich Magików obdarowując niekończącym się prezentem. Zadrwili też strażnicy-bliźniacy (głuchoniemi i brzuchomówcy) oraz ich sobowtór. A na dokładkę jeszcze sprzedawca talizmanów szczęścia. I tylko szczęścia - czytaj wejścia przez Iznoguda w rolę kalifa - w tej historii zabrakło. To jednak żadna nowość. Wszak cała seria opiera się na próbach z góry skazanych na niepowodzenie. Chociaż... Czy aby na pewno? Tom zamyka przecież album "Iznogud wreszcie kalifem". By wejść w tę nową rolę krętacz i hochsztapler jest w stanie nawet przenieść się w czasie do XX wieku!
Na koniec kilka słów o otwierającym integral albumie. To kolejna odsłona jednoplanszówek zebranych pod tytułem "Koszmary Iznoguda", która wypada w tym zestawie najsłabiej. W oryginale były to komiksy, jakimi Tabary - wspierał go Buhlet - komentował na łamach "Le Journal du Dimanche" rzeczywistość. Stąd bardziej społeczne zacięcie i odwołania do strajków, wycieków ropy naftowej, spraw edukacyjnych, wyborów i obietnic polityków, telewizyjnej papki, dopingu wśród sportowców czy cięcu stawek w pisarstwie. Satura polityczna jednak ma to do siebie, że starzeje się najprędzej. Dlatego też "Koszmary Iznoguda" należy potraktować jako swego rodzaju ciekawostkę.
Tabary w scenariuszach próbuje dorównywać Goscinnemu. Stara się wykorzystywać jego patenty, jechać na podobnych gagach. Goscinny jednak - w przypadku "Iznoguda" - był mistrzem kilkuplanszówek. Tabary stawia na pełen metraż. I momentami za dużo grzybów wrzuca do jednego barszczu, by wypełnić gagami te 44 plansze. Poza tym - jak w przypadku "Asterixa" - trzeba powiedzieć jasno: Goscinny był tylko jeden. Co nie oznacza, że "Iznogud" osierocony przez jednego z ojców nie jest wart poznania.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
19.03.2022, 22:35 |