JESZCZE JEDEN DALTON
Kolejny tom „Lucky Luke’a” na rynku to album pochodzący z bardziej współczesnego nam okresu. Jak więc można się domyślić, nie jest to opowieść na poziomie prac Goscinnego, wciąż jednak jest to kawał dobrego komiksu dla całej rodziny. A Bob de Groot, którego pamiętacie pewnie z części „Artysta malarz” po raz kolejny pokazuje nam, że jest dobrym scenarzystą i czuje ten cykl.
Lucky Luke z Daltonami nie raz miał do czynienia. To w końcu jego najwięksi wrogowie, którzy co i rusz uciekają z więzienia i zawsze musi się męczyć z kolejnymi ich szalonymi pomysłami na przestępcze działania. Teraz jednak pojawi się ktoś nowy. Ze Szwajcarii przybywa bowiem Marcel Dalton, ale nie przypomina w żaden sposób swoich krewniaków. Luke ma być jego przewodnikiem i ochroniarzem, ale pozostaje pytanie po co Marcel przybył do USA i co zamierza?
Chyba nikomu nie trzeba mówić, że seria „Lucky Luke” po odejściu z tego świata René Goscinnego nie tylko nie skończyła się – tym bardziej, że wciąż żył Morris, pomysłodawca i rysownik cyklu, ale też i doczekała się wielu kontynuatorów. Ci zaś zajęli się w dużej mierze rozwijaniem wątków już znanych, powielaniem ich i przedstawianiem według swojej własnej wizji. Najczęstszym z owych wątków stał się motyw Daltonów, który już za Goscinnego był mocno eksplorowany. A Bob de Groot postawił na dorzucenie kolejnego Daltona do i tak już sporej rodzinki. I z całkiem niezłym skutkiem, chociaż swoją opowieść oparł na typowym kontraście dobry-zły.
Treść, jak zawsze jest prosta, utrzymana w podobnym tonie, poruszająca zbliżona tematykę i skupiająca się na tym, by było zabawnie, ale i pouczająco. Twórcy starają się, by żarty przeplatały się tu z faktami i ciekawostkami, a całość miała dużo do zaoferowania dzieciom i dorosłym. W konsekwencji tych starań kolejny raz powstała fabuła, którą jak zawsze czyta się jednym tchem: pełna żartów, przygód i nieśmiertelnego klimatu charakterystycznego dla Lucky Luke'a. Bo czasy i autorzy się zmieniają, ale seria pozostaje wciąż taka sama. I dobrze, bo nie potrzebuje zmian.
Szata graficzna także nie zwodzi. Odpowiedzialny za nią Morris, ojciec całej serii i twórca postaci najszybszego kowboja na Dzikim Zachodzie, jak zwykle pokazał się od znakomitej strony. Czysta, klasyczna, cartoonowa kreska plus prosty, ale świetnie do niej pasujący kolor nieodmiennie robią wrażenie od kilkudziesięciu lat. I nie przestaną, bo takie rzeczy się nie starzeją. I właśnie taka jest moc ponadczasowej klasyki komiksu europejskiego.
Kto lubi, polecać nie muszę. Tak czy inaczej jednak „Marcel Dalton” to kawał dobrego komiksu humorystycznego dla całej rodziny. Niewybitnego, opartego na zgranych schematach, ale wciąż na tyle przyjemnego, że polecam go z czystym sumieniem.
|
autor recenzji:
wkp
03.06.2022, 06:30 |