SAGA ZMIERZCH
Ciąg dalszy komiksowej jazdy bez trzymanki tworzonej przez Joanna Sfara i Lewisa Trondheima pod szyldem „Donżon”. Tym razem coś naprawdę się kończy.
W trzecim tomie dostajemy albumy składające się na część donżonowej sagi nazwaną „Zmierzchem”. Znany jako Król Kurzu niewidomy Marvin chce odnaleźć legendarne Cmentarzysko Smoków, by tam dokonać żywota. Herbert de Vacanson z kolei próbuje zrzucić z siebie mroczny kostium, któremu zawdzięcza przydomek Wielkiego Chana. Jak zwykle jednak Sfar i Trondheim postarali się, by po drodze przytrafiło im się nieco mocno porypanych przygód. Przygód, w których towarzyszą im będąca oczami Marvina malutka nietoperzyczka czy czerwony królik zwany Czerwonym Marvinem. Przygód, w których na porządku dziennym są np. magiczne kręgi usypywane z cukierków jedzonych przez umarłych, liczne szkielety jaszczurów czy grzybki, po których powinno pluć się ogniem. Albo przynajmniej mieć sraczkę…
Marvin wyprawę na cmentarzysko - a później też do Szałasu Duchów – odbywa w trzech rozdziałach tworzących „Donżon. Zmierzch”. To robota Sfara i Trondheima, którzy dalej improwizują wysyłając naszego herosa na pewną śmierć (ta, akurat…). Ale też - po drodze - by wyrównać stare porachunki. W kolejnym z rozdziałów – to już jeden z dwóch rozdziałów cyklu „Donżon. Monstra” - mamy perypetie Czerwonego Marvina próbującego znaleźć mapę nowego świata. Świata Terra Amata po wybuchu. W finałowej historii zaś podpatrujemy cóż słychać u starego znajomego - Herberta. Tego, który w pewnym momencie słyszy od Marvina: „Herbercie, jestem ślepy, ale to ty masz gówno na oczach”. To tak na zachętę :)
Tym razem do współpracy nad rysunkami "Donżonu. Monstra" zaproszeni zostali Andreas (ten Andreas) oraz Blanquet. Ale powiem szczerze, że Andreas mnie zawiódł. Spodziewałem się po nim graficznych fajerwerków, do jakich przyzwyczaił nas w swoich autorskich seriach jak „Rork”, „Koziorożec” czy „Arq”. Rozmachu, rysunkowego polotu, zabaw z kadrowaniem. Taka jest plansza z dekonstrukcją Terra Amata. Na reszcie wszedł mocno - zbyt mocno - w buty Trondheima i Sfara. Wpisał się w konwencję, w jakiej utrzymują „Donżon”. Szkoda.
Trzeci tom z „Donżonem” na okładce zadowoli fanów. „Ojcowie” serii kontynuują ze swadą swą historię, puszczają wodze fantazji (w przenośni i dosłownie – wszak „Donżon” to fantasy) i bawią czytelnika. I pobawią jeszcze przez trzy następne grube tomy. W nadchodzącej, liczącej siedem rozdziałów czwórce prym mają wieść „Monstra”. A potem dokończenie "Zwierzchu", "Parady" i Timof znów będzie musiał szukać nastęonej serii pokroju "Ralpha Azhama" czy "Donżonu" właśnie.
[EDIT: Timof napisał, że w planach są kolejne tomy... "Donżonu"!]
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
28.04.2022, 23:32 |