MIĘDZY WALKĄ O WARTOŚCI A BANDYTYZMEM
Ten komiks wygląda po części, jakby narysował go Paul Pope. Może nie widać tego w rozplanowaniu planszy, układzie kadrów czy tłach, ale już w twarzach odbija się to bardzo mocno. Te oczy, te usta… Nie jest to jednak komiks, jaki zrobiłby Pope. Bynajmniej. To biograficzno-sensacyjna opowieść, a nie szalona, dzika i dziwaczna historia, jaką on by zrobił. Co nie znaczy, że mniej warta poznania.
Poznajcie Stephanie Saint-Clair. Była pochodząc z Martyniki pokojówką, stała się królową mafii, przed którą drżał cały Harlem. A jednocześnie także walczyła o prawa Afroamerykanów. Przekonajcie się, co robiła i jak zdobyła swoją władzę. I do czego to doprowadziło.
Żeby dać się porwać tej opowieści, trzeba być miłośnikiem takich klimatów. Mafia, gangsterzy i tym podobne elementy. Owszem, historia ta oparta jest na faktach i, również owszem, skupia się na tematyce walki o prawa Afroamerykanów, ale jednak to historia mocno gangsterska, osadzona w konkretnych realiach historycznych i trzeba mimo wszystko lubić te klimaty i motywy, żeby polubić też ten komiks. I o tym warto pamiętać.
Warto też z tym komiksem polemizować, zastanawiać się, pytać. Bo czy ktoś, kto trzęsie Harlemem, kto prowadzi organizacją przestępczą, która bynajmniej grzeczna nie jest, może być w ogóle nazywany bojownikiem o czyjekolwiek prawa? Gdzie przebiega granica między walką o wartości, a byciem zwyczajnym bandytą, kiedy używa się tych samych metod? Pamiętam jak czytałem komiks o feministkach i jak podkładały ładunki wybuchowe by manifestować swoje poglądy i zastanawiałem się co tak naprawdę różni je od Teda „Unabombera” Kaczynskiego, który też tworzył bomby by nieść swój manifest. I podobne refleksje miałem czytając „Queenie”.
Nie polubiłem bohaterki. Nie polubiłem świata, w jakim żyła i środowiska, w którym się obracała. Za to polubiłem wykonanie tej historii. Nieźle napisanej, za to bardzo przyjemnie zilustrowanej. Ukazującej ciekawą, może odpychającą, ale jednocześnie intrygującą rzeczywistość i ludzi, ożywionych tu na planszach, choćby tylko jako wizje autorek, a niekoniecznie oni sami. Nie przeczę, że chciałbym w tym komiksie większej dawki nieoczywistości, szerszego kontekstu i większej siły wymowy, rzecz fabularnie mogłaby być lepsza, graficznie mieć więcej oryginalności, ale tak czy inaczej jest to historia całkiem udana i warta poznania.
Pod warunkiem, że takie klimaty i opowieści trafiają w Wasz gust. Bo „Queenie” to jednak powieść graficzna gatunkowa, skierowana stricte do konkretnego odbiorcy. Ja jestem tak gdzieś pomiędzy grupą docelową, a czytelnikami, do których rzecz absolutnie nie trafi, ale nie żałuję sięgnięcia po ten album.
|
autor recenzji:
wkp
07.06.2022, 06:16 |