SANDOVAL W PIEKLE
"Lotka" z rysunkami Tonego Sandovala zapowiadała się ciekawie z dwóch powodów. Po pierwsze, scenariusz albumu napisał Stephen Desberg. Po drugie - już po przekartkowaniu - widać, że to komiks inny niż przyzwyczaił nas Sandoval.
Nie ma w "Lotce" tych wszystkich pięknych dziewczyn, które stały się znakiem rozpoznawczym autora. Tytułowa Lotka - ukazana na okładce - to upadła anielica. Nie ma też chłopaków wzdychających do piękności. Reszta bohaterów pojawiających się na kartach komiksu to mordercy wyjęci z różnych etapów dziejów świata. W dodatku to postacie historyczne - jak rzymska trucicielka Lukusta, królowa Izabela I Kastylijska, kompozytor Carlo Gesualdo, piratka Anne Bonny, Kuba Rozpruwacz i oficer SS Hermann Fegelein. Dopełnieniem tej swoistej Ligi Niezwykłych Morderców jest Ian McGilles. Koleś, który dokonał żywota na Bliskim Wschodzie. A teraz odradza się w… piekle.
Jest bowiem „Lotka” iście piekielnym komiksem. Osadzonym w piekle. Z iście piekielnymi bohaterami, którzy próbują owe piekło… opuścić. Uciec z niego. Wydostać się na powrót do swoich światów. Światów, które wydają się być ich wymarzonym miejscem do życia. A piekło… Jako siedlisko zła wypełnione jest podobnymi bohaterom potępieńcami. Ale w "Lotce" Desberg próbuje tu trochę bawić się w psychologa i teologa. Pograć stereotypowym myśleniem o piekle i ziemi. O budowaniu sobie raju w naszym doczesnym życiu. I - paradoksalnie - znalezieniu szczęścia w miejscu, gdzie byśmy się tego nie spodziewali.
Jego piekło wypełnione jest też łowcami, karawanami, księstwami nomadów. Okazuje się być całym, rozbudowanym światem godnym komiksów SF. Takim, który bohaterowie mogą przemierzać czy to uciekając, czy szukając kolejnych miejsc, gdzie mogliby znaleźć schronienie. W tym głowa Desberga, by zbudować go z sensem . By nie wyprztykać się od razu z pomysłów na piekło, ale stworzyć scenariusz na liczący koło 130 plansz komiks. W przypadku Desberga można być o to spokojnym - przecież to on odpowiada za scenariusz znanej i u nas serii "Skorpion".
Natomiast w przypadku Sandovala "Lotka" to poniekąd wyjście z jego strefy komfortu. Tym razem nie ucieknie w piękne dziewczyny. Dostał do narysowania kostiumy i rysuje je. Dostał do narysowania piekło, i radzi sobie z tym. Dostał też trochę potworów (ale innych niż do tej pory) - i też sobie z tym poradził. Na pewno współpraca z Desbergiem była dla niego samego sprawdzianem możliwości. Na ile może wejść w nieco inną stylistykę, w mroczniejszy klimat. Na ile może odejśc od swoich akwarelek, a "pobawić" się w kurz, mroczniejsze - jeszcze mroczniejsze - malowanie.
I okazało się, że może. Choć dla przyzwyczajonych do Sandovala znanego z albumów "Wąż wodny", "Wybryki Xinophixeroxa", "Doomboy" czy "Mrok w różu" może to być spore zaskoczenie. Ale czy zadaniem artysty nie jest ciągłe zaskakiwanie odbiorcy? "Lotka" niby stanowi zamkniętą całość. Jednocześnie jednak daje też szansę na pociagnięcie historii dalej, na pokazanie dalszego ciągu perypetii Lotki i Iana McGillesa. Czy panowie zdecydują się na to? Mogliby.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
25.06.2022, 22:26 |