WOJNA ŚWIATÓW SIĘ KOŃCZY
Z dwóch wydanych jednocześnie tomów „Thora”, to właśnie ten jest nieco słabszy. Ten drugi, bardziej niezależny, choć domykający wiele spraw, zrobił na mnie większe wrażenie. Ten, też coś domykający, a dokładniej wątki z „Wojny światów”, jest bardziej dodatkiem, niż samodzielną opowieścią. Co nie zmienia faktu, że dobrze bawiłem się czytając go i fanom serii Aarona polecić mogę z czystym sercem.
Wojna światów się skończyła, siły wroga udało się odeprzeć, Ziemia jest bezpieczna, ale trzeba jeszcze wyjaśnić parę rzeczy. A na bohaterów czekają niezwykłe chwile. Bo co z Lokim, który przecież po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, spotkał się z lodowymi olbrzymami, swoimi ziomkami? Jaką misję ma Cul? A co najważniejsze, co teraz, gdy zagrożenie już minęło, ma ze sobą począć Thor?
Tym tomem – i wydanym jednocześnie z nim „Królem Thorem” – Jason Aaron żegna się z tworzeniem przygód Gromowładnego. Co prawda pożegnanie to żadne, bo potem zajął się pisaniem choćby serii „Valkyrie: Jane Foster”, w końcu w świecie Marvela nic nie ginie, ale w tym momencie kończy swoją wielką sagę. Jej zwieńczeniem była „Wojna światów”, po niej zostało parę wątków do domknięcia, gdzieś w tle pobrzmiewał jeszcze wątek przyszłości, który dostał oddzielny tom – wspomnianego „Króla” – więc coś trzeba było z tym zrobić. I wyznaczyć bogu piorunów jakiś nowy kierunek. I co?
Liczyłem na coś bardziej epickiego. Jest dobrze, jest ciekawie, na nudę nie ma tu miejsca, akcja jest doigra, wątki ciekawe, ale liczyłem na jakiś mocny akcent. Coś, co będzie i widowiskowe, i porywające i zapadnie w pamięci na dłużej. Aaron, scenarzysta najczęściej mocno przeciętny, kończąc swoją opowieść o Jane Foster w roli Thor zrobił to w naprawdę dobrym stylu, zapamiętywanym, porywający, tu mam wrażenie, że przeczytałem po prostu kolejny dobry tom i tyle.
Ale czy i tego się nie ceni? Dokładnie. Lepsze dobre wyrobnictwo, z jakim mamy tu do czynienia, niż przekombinowanie, które zniszczyłoby opowieść. Jest rzetelna robota, rzetelne, choć bez fajerwerków, domknięcie sagi, nad którą autor pracował osiem lat. Nie wszystkie tomy mu wyszły, czasem się nudziłem, ale odcisnął swoje piętno na postaci, co widać mocno w najnowszym kinowym „Thorze” i zostanie zapamiętany. Bo o dziwo ten tytuł mu wyszedł. Nie tak, jak „Punisher Max”, chyba jedyne naprawdę znakomite dzieło, jakie wykreował, ale jednak.
Jedyne, co tak naprawdę bym tu zmienił, to rysunki. Bo del Mundo to nie moja bajka. Ma naprawdę świetne prace, ale częściej robi zbyt kolorowe, zbyt przerysowane grafiki, w których brak mi głębi i mocy. Ogląda się to nieźle, ale mogło oglądać rewelacyjnie i tego bym Wam i sobie życzył. Ale tak czy inaczej dobrze, że ta seria ukazała się po polsku. Że przeczytaliśmy ją całą i bez cięć. I że zawsze możemy do niej wrócić i poznać od początku, tym razem bez czekania na kolejne tomy, w tempie, jakie będzie nam odpowiadało najbardziej.
|
autor recenzji:
wkp
24.08.2022, 06:08 |