TORA WEDŁUG KOTA
Jak pogadać z Bogiem? Wystarczy zadzwonić do niego pod numer, jaki zapisany jest na niewielkiej karteluszce walającej się w szpargałach rabina. Skąd wiadomo, że to numer do Boga? Imienia nikogo innego rabin nie zapisałby jako „B…”. Co robi kot rabina? Za wszelką cenę próbuje zdobyć żeton do telefonu, by porozmawiać z najwyższym.
A jednocześnie snuje swoje religijne dysputy i z rabinem, i ze Zlabią. W jedenastym już tomie serii „Kot rabina” kot na dobre wybija się na pierwszy plan i próbuje przekonać czytelnika do własnego sposobu rozumowania Tory. Do interpretowania słowa bożego na swój sposób. Tego, gdy mowa jest o cudach oraz obecności stwórcy. Gdy mowa jest o wierze, zwątpieniu, marzeniach i hipotetycznym raju czy też gdy pojawiają się pytania o religię. Ale też gdy pojawiają się opowieści np. o proroku Eliaszu, na którego punkcie kot dostaje obsesji. Opowieści, które zaczynają mieszać się z rzeczywistością. Eliasz zjawia się przecież w końcu w Algierze. Ba, twierdzi że ostatnio w Paryżu spotkał Abrahama!
Kot przejmuje główną rolę w dość specyficznym momencie. Zlabia wraz ze swą przyjaciółką Kindelette czekają na narodziny dziecka siostry tej drugiej. I kiedy nie wszystko idzie tak, jak miało iść, w głowie Zlabii pojawiają się wątpliwości związane z wiarą. Pojawia się potrzeba modlitwy, by poród przebiegł pomyślnie. By zdarzył się cud i na świat przyszedł zdrowy chłopiec. Tylko czy cuda się zdarzają? Kot próbuje dowieźć – i w rozmowach ze Zlabią, i z rabinem – że cuda nie istnieją. Pokazuje, że wątpi w moc Boga. Jest tym, który podważa jego słowo zapisane w Torze. No dobra – nie tyle podważa, co interpretuje je na swój sposób. Do tej pory jednak Sfar nie poszedł tak daleko w kwestii interpretacji świętych ksiąg.
Jednak tytuł - „Biblia dla kotów” – usprawiedliwia go. Autor puszcza do czytelnika oko. Pokazuje, że mamy do czynienia z innym, bardziej specyficznym - bo kocim - spojrzeniem na kwestie wiary i religii. Kot staje się w tym przypadku wątpiącym. Staje się podważającym słowo przekazywane od rabina do rabina. Z pokolenia na pokolenie. W szaleństwie tym jest pewna metoda. Pomaga to Zlabii i Kindelette zapomnieć o trudnym porodzie. Pomaga oderwać od złych myśli zaprzątających ich głowy.
W „Biblii dla kotów” Joann Sfar wraca do początków serii. Wraca do dysput filozoficznych jakie kot prowadzi ze swym rabinem. I miło znów czyta się te przekomarzania w większej ilości. „Biblia…” to też Sfar, jakiego cenimy graficznie. Z mocną, wyrazistą kolorystyką (szczególnie w pierwszej - przepalonej odcieniami czerwieni – części). Sfar – w moim prywatnym zestawieniu – to jeden z najważniejszych współczesnych komiksiarzy. Dlatego cieszy mnie, że nowy „Kot rabina” - po wydanych niedawno trzecich odsłonach „Donżonu” i „Klezmerów” – to kolejny, zacny album tego twórcy dostępny po polsku.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
10.07.2022, 20:33 |