ABSURDALNI PIRACI
Gdyby za PRL-u robiono parodie z prawdziwego zdarzenia, wyglądałyby tak, jak komiksy duetu Koziarki i Ruducha. Twórcy udowadniają nam to raz po raz. Tym razem jednak autorzy „Kapitana Żbika Szpica” serwują nam „Piratów z Karaibów Wysp Szczęśliwych”, rzecz nieco odmienną od ich opus magnum, choć jednocześnie jak zwykle robią to w sposób, który potrafi poprawić humor. I ma swój urok.
Poznajcie kapitana Huka i jego piracką ekipę. Działają na terenie archipelagu Wysp Szczęśliwych, mają poparcie ludzi, ale władza, a w szczególności gubernator Van Dam, bynajmniej nie są im przychylni. A kiedy zagrożenie dla pozycji Van Dama narasta, będzie gotowy dosłownie na wszystko, by tylko osiągnąć cel i pozbyć się wrogów. Czy mu się to uda?
Przygód „Kapitana Szpica” nie można było określić mianem dzieła familijnego. Pozornie mógł się taki wydawać, ale w ogóle mało było tam familijnych elementów, bo i jakaś goła baba wyskoczyła czasem z kadru, i żart oparty na rzeczach, których dzieci nie skojarzą, a przynajmniej nikt nie chciałby, żeby kojarzyły, sypał się solidnie. Niewybredności też nie brakowało, choć takiej wcale niepozbawionej pewnej dozy smaku. Taka pantagrueliczna parodia nie dla każdego, bo najlepiej odbiorcy zaznajomionego z klasyka rodzimego komiksu – i nie tylko zresztą – z czasów PRL-u. „Piraci” są inni.
Nie tak do końca inni, ale jednak. Twórcy uderzają tym razem w familijne klimaty, obawy można mieć, bo czy bez tej ostrzejszej nuty rzecz się obroni? Ale niesłusznie, bo broni się dobrze. „Szpic” nie stał tylko tym, właściwie to absurd był tym, co robiło tę serię, a ten pozostał niezmienny. Żarty słowne, obrazkowe, sytuacyjne, dowcipy bardziej subtelne i te mniej wymagające, zabawy słowne… Czasem bawi to bardziej, czasem mniej, zawsze jednak właśnie bawi i czyta się to naprawdę dobrze. A czytać jest co, bo dialogów i ogólnie tekstów jako takich, którymi zawsze stały komiksy twórców, nie brakuje. Tak samo, jak akcji i pewnej różnorodności, bo tym razem autorzy nie ograniczają się tylko do parodiowania konkretnej serii.
Rysunki? Są tu równie dobre, co treść. Cartoonowa robota rodem z PRL-u właśnie, z prostym kolorem, który dobrze to wszystko dopełnia. Tak samo zresztą, jak wydania, tym razem w formacie A4 i nawet z porcją dodatków. Drobiazg, a cieszy.
W skrócie, proste, sympatyczne i absurdalne uderzenie w szerszy target. Uderzenie udane równie, co „Kapitan Szpic”. Fajnie płynęło się tym statkiem i mam nadzieję, że będą kolejne takie rejsy.
|
autor recenzji:
wkp
05.08.2022, 06:02 |