KOCHAĆ WE WŁASNYM RYTMIE
Kocham cię tak jak kiedy w deszczu na przystanku jęliśmy się całować
Kocham cię tak jak gdy na okno ucieczką musiałem się salwować
Kocham cię tak jak kiedy okna u kreatury myć mieliśmy
Kocham cię tak jak gdy pierwszy raz w domu Twoich rodziców zostaliśmy
- Kult
Miłość niejedno ma imię. Ale jak myślimy o miłości ukazywanej w mangach, pierwsze, co przychodzi nam do głowy – przynajmniej ja tak mam, ale szczerze wątpię, bym był w tym osamotniony – to takie młodzieńcze uniesienia ze szkołą w tle. Bo to w końcu bodajże najpopularniejszy typ takich historii, z miejsca kojarzący się z shoujo, ale też i w shounenach obecny od dawien dawna. A „Kocha… nie kocha…” to nie tylko jedna z takich serii właśnie, ale też i jedna z kwintesencji. No po prostu jest tu wszystko to, czego od takiej historii chcemy, każdy element, jakiego nam trzeba znajduje tu swoje miejsce, a wszystko wykonane jest na naprawdę bardzo dobrym poziomie, który mnie cieszy, rusza i satysfakcjonuje.
Akari, Kazuomi, Yuna i Rio. Oni i ich związki. Relacje. Wszystko we własnym rytmie się toczy i układa, a tu na horyzoncie już Walentynki się szykują, a z tym wiążą się, jakżeby inaczej, kolejne perturbacje i zawirowania!
To już dziewiąty z dwunastu tomików, więc relacje między bohaterami klarują się coraz bardziej. No ale to jednocześnie dopiero dziewiąty z dwunastu tomików, więc jeszcze wszystko wyklarować się nie może. Wiec plącze się tu, tam leci swoim rytmem, tu jakiś problem, to znowu tam coś nieoczekiwanego. I tak to sonie leci i leci bardzo fajnie, chociaż na złamanie karku akcja nie pędzi, a wszystko zamknięte jest w dość ciasnych ramach gatunkowych.
Ale siła takich opowieści to prezentacja uczuć, a ta jest znakomita. Chyba nie znajdzie się czytelnik, który czułby jakąś sztuczność. Tu wszystko jest prawdziwe, żywe, trafia do nas. Bohaterowie głównie rozmawiają, chodzą, siedzą, no nie robią jakichś szalonych rzeczy, nic w tym stylu, po prostu żyją taką codziennością, jaką żyliśmy w tym wieku i my. Ale przede wszystkim kochają, czują, przeżywają, cieszą się i cierpią, a my wraz z nimi. Bo to kolejny taki tytuł, przy którym wspomina się własne doświadczenia, sentyment nam się uruchamia i w ogóle jakoś gra to na naszej romantycznej stronie duszy, choć już znamy takie historie od dawna i po wielokroć.
Do tego mamy świetną szatę graficzną, zwiewną, delikatną, łagodną i też pełną uczuć, czułości wręcz. Taka w oko wpadającą, doskonale znaną, bo typową dla gatunku, ale jakże przyjemnie wykonaną. No i wreszcie mamy też dobre wydanie.
Niezmiennie polecam, bo warto. Romantyczne dusze będą bardzo zadowolone.
|
autor recenzji:
wkp
20.01.2023, 06:10 |