FIGHT THE FUTURE
Nowy tom „Spider-Mana”… No co tu dużo mówić, Spencer bierze na warsztat kolejny schemat serii i serwuje nam jeszcze jeden album przygód Pająka, jakich wiele. Po ostatnim, który był właściwie jedynie dodatkiem do eventu i sam z siebie wnosił w zasadzie niewiele, tym razem mamy rzecz bardziej konkretną. Więcej akcji, więcej widowiskowości, na nudę też nie ma miejsca. I choć nie ma tu jednocześnie nic, co by jakoś zachwyciło, fani serii sięgnąć mogą, bo w końcu to jeszcze więcej tego, co znają, lubią i pewnie chcą.
To, że przyszłość uniwersum Marvela nie maluje się kolorowo, wiemy od dawna. Pora więc na kolejne kłopoty z tym, co nadciąga. A temu chce zapobiec Spider-Man 2099, ale… Właśnie, po przybyciu do naszych czasów trafia do tajnego więzienia Roxxonu i…
I tu na scenę wkracza nasz Spider-Man, który mierzy się akurat ze swoimi wrogami. Ale wkrótce drogi obu się przetną i razem, na dodatek z pomocą Doktora Dooma, będą musieli stawić czoła temu, co nadciąga. Co jednak wyniknie z tego wszystkiego?
Spencer od początku udowadnia nam dwie rzeczy: pierwsza z nich to to, że nie potrafi odciąć się od przeszłości i z uporem maniaka musi, choćby na siłę, domknąć w serii to i owo i wrócić do tego, co sam lubił, druga rzecz jest taka, że nie potrafi wymyślić nic oryginalnego, własnego. Więc kopiuje, powiela, coś tam dorzuca… Slott robił dokładnie to samo, ale miał nieco więcej inwencji i mniej kiepskiego humoru, Spencer zaś uparł się, żeby wrócić do dawnych czasów i odtworzyć, co się da. I to robi. Szkoda, że nie na poziomie, jaki w serii był wtedy. Ale nie jest źle. Czyta się to szybko i całkiem przyjemnie. Ale trzeba wyłączyć myślenie, by dobrze się bawić. Wtedy mamy widowiskową akcję, walki, fajerwerki i żarty. Mamy sporadyczne momenty, gdzie kryje się jakiś pomysł, ale całość to odtwórstwo. Całkiem niezłe, ale to tak, jak z komiksami Jasona Aarona – coś mu wyjdzie, ale perełki zdarzyły się raz czy dwa i już nie zdołał ich powtórzyć. Dla Spencera taką perełką było „Tajne imperium” i na nim się skończyło. Choć doceniam, że wziął się za rozwiązywanie wątków, które przez dwie dekady rozgrzebane były w tej serii. Ale to dopiero pokażą nam lepiej przyszłe tomy.
Za to dobrze wypada ten tom graficznie. Bez udziału Ryana Ottleya, ma to większy urok, choć czasem te twarze mogłyby być mniej cartoonowe. Ogół jednak jest miły dla oka, ma w sobie coś nastrojowego, zdarzają się tu naprawdę udane momenty i nie jest to przesadzone. A nietrudno było przegiąć z tym, mimo wszystko.
Ot całkiem spoko komiks. Dla fanów. Choć myślę, że poza zagorzałymi miłośnikami serii, to właśnie nowi czytelnicy, którzy by się z nią zetknęli, bawiliby się najlepiej, nie znając tego wszystkiego, co Spencer odtwarza i nie pamiętając jakości, jaką cykl miewał w najlepszych momentach.
|
autor recenzji:
wkp
23.02.2023, 12:41 |