W ODESIE NIE MA NUDY
Popijawy? Są. Romanse? Są. Mordobicia? Są. Filozoficzne dysputy? Też są. Mówiąc krótko – jest wszystko, co w Odesie być powinno.
Odesa pozostaje bowiem scenerią w czwartej odsłonie „Klezmerów”. Komiksowej serii, za którą stoi Joann Sfar. Odesa – miasto magiczne. Ale i miasto pełne podłych zaułków, knajp gdzie łatwo znaleźć guza. Wreszcie miasto pięknych kobiet. Wszystko to znajduje się na planszach albumu „Latający trapez!”. Trapez też jest. Ten cyrkowy, zawieszony u sufitu knajpy, gdzie zaprawiają się akurat Baron i Tschokola. Oraz knajpy, do które wpada Vincenzo i „bawi” się po swojemu. Z butelkowymi tulipanami w dłoniach… I nie wiadomo jak zabawa ta by się zakończyła, gdyby nie wypadek, w którym ucierpiał jeden z artystów-cyrkowców. Nie wiadomo też, czy nasza wesoła klezmerska ekipa miałaby czego szukać w przybytku, gdyby nie pijacka odwaga Vincenzo (Coooo? Ja nie wejdę na trapez? Ja nie zagram na skrzypcach wisząc głową w dół?), gdyby nie fakt, że Tschokola był w stanie pociągnąć dalej imprezę. No i kto wie, czy gdyby nie Baron jeden z odeskich romansów miałby okazję stać się w ogóle możliwym… I nie chodzi o uniesienia między Yaakovem a Havą.
W „Klezmerach” tradycyjnie jest miejsce na dysputy. Filozofujące. Jak te na temat smutku w muzyce żydowskiej i radości w cygańskiej czy też o żydowskim i muzułmańskim postrzeganiu świata i religii. Miłosne. Jak te o sercu, ranach i straconej krwi – tak w przenośni jak i dosłownie. Nie brakuje dawki erotyki – np. kiedy Baron podziwia fruwający nad jego głową tyłek czy gdy między Yaakovem i Havą zaczyna iskrzyć. Nie brakuje też zaskoczeń – no bo kto przypuszczałby, że zakapiory wpadną w zachwyt obserwując trapezowe wyczyny Vincenza? Ale taki jest Sfar. U niego wszystko się może zdarzyć. I zdarza. Wciąż zaskakując.
Chociaż graficznie większych zaskoczeń nie ma. I dobrze, nikt chyba nie oczekuje od tego twórcy zmian. Wystarcza, że dalej bawi się swoimi drapieżnymi, podmalowanymi - niby to niechlujnie – rysunkami. Chociaż na początek dostajemy od Sfara liczne portrety Havy oraz odeskich kelnerek. Gdzieś dalej też Sfar chwyta za grubsze narzędzia, ale na szczęście nie idzie tą drogą.
Najnowszy tomik „Klezmerów” jest trochę jak złapanie oddechu. Jak próba wyjścia przez Sfara z surrealistycznego świata, jaki wykreował. Jest trochę spokojniejszy niż poprzednie trzy – dla przypomnienia to „Podbój wschodu”, „Wszystkiego najlepszego, Scyllo” oraz „Sami złodzieje!”. Ale też zapowiadający piątkę, gdzie – zważywszy na to, co zadziało się na ostatnich planszach – może być grubo.
Dla fanów Sfara, ale i Odesy (po wojnie znów będzie trzeba tam się wybrać…) czy Marca Chagalla rzecz obowiązkowa.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
12.03.2023, 23:29 |