PRZEŁOMOWY MOMENT
„My Hero Academia” to od początku miks dwóch rzeczy: tej najbardziej oczywistej, czyli shounenowego bitewniaka, gdzie fabuła pretekstem jest do kolejnych walk, starć i po mordach się okładania i amerykańskich zeszytówek superbohaterskich. No i teraz ten drugi element mocniej daje o sobie znać za sprawą wątku ze Star and Stripe. Ale i tak całość to ten sam, sprawdzony i przyjemnie wchodzący schemat – czyli gadanie, walenie, walenie, gadanie, trochę tłumaczenia tego i owego i zostaje nam już czekanie na kolejny tomik.
To przełomowy moment. All For One w Japonii, jak w Japonii, nie poradził sobie jakoś szczególnie, ale nie znaczy to, że jego plany zostały przez All Mighta zniweczone. W końcu bandziorów na tym świecie nie brak, a macki AFO sięgają do najróżniejszych krajów. Nadal pozostaje jednak jeden problem, a jest nim Star and Stripe, amerykańska superbohaterka, najsilniejsza kobieta na Ziemi, która może sporo popsuć. Dlatego All For One chce zaryzykować i przejąć jej moce. Czy to może się udać?
Co, jak co, ale walka w tym tomie jest epicka. „My Hero Academia” takich doznań nie żałowała nam nigdy, ale jakoś tak fajnie to tu wypada. Aż chciałoby się więcej tego, a mniej gadania, ale gadanie od początku tu jest, Horikoshi nie żałuje go nam właściwie ani na moment – to jak stare „X-Men”, gdzie bohaterowie rozległe dysputy toczyć potrafili w trakcie widowiskowych pojedynków – albo się to lubi, albo nie. Ale ogólnie nie da się nie docenić wykonania całości. A jeszcze można by tu dorzucić wiele innych drobiazgów fabularnych, jak pewne związki z „Harrym Potterem”, bo UA mocno się z Hogwartem czasem kojarzy.
Fabularnie to typowa nawalanka, gdzie fabuła zawsze jest i będzie pretekstowa, acz fajnie poprowadzona, z intrygującymi elementami i prosto nakreślonymi postaciami. Prostota zresztą to cecha charakterystyczna takich serii i „MHA” w niczym im nie ustępuje. Ale nie musi. Tu nie trzeba nic więcej, fani będą zadowoleni. A chociaż to już trzydziesty czwarty tomik, trzyma poziom, a przy okazji wydaje się, że minęło mało czasu odkąd zaczęliśmy ten cykl.
A i tak, od początku, niezmiennie, szata graficzna robi całą robotę. Nie da się jej nie uwielbiać, Horikoshi wie, co robi, dba o drobiazgi, dopracowuje to wszystko w detalach, potrafi zbudować klimat, świetnie oddaje dynamikę, mimikę, fajnie projektuje kostiumy postaci, tak samo jak i ich moce, a tego jest tu multum, bo w końcu rządzi bohater zbiorowy, chociaż postać wiodąca też jest… No wszystko tu jest naprawdę udane, w oko wpada i ogląda się to znakomicie.
I tyle. Co tu więcej mówić, co powtarzać. Fajnie było, jak zawsze, szybko, ale i dość powoli jednocześnie. Więc i dłużej się dobrze bawiłem. Jak zawsze zresztą.
|
autor recenzji:
wkp
26.01.2023, 06:11 |