LEŚNY DZIAD ZWANY BOGIEM
Po "Głowie" i "Pokusie" przychodzi "Leśny dziad". Jeszcze jedna nowelka, za którą odpowiada Luko Czakowski. Autor komiksów niebanalnych.
Autor, który cyklicznie wypuszcza swoje albumiki. Mroczne, niepokojace, zaskakujące. Niby różne, ale osadzone w tym samym świecie. Na początku była więc surrealistyczna, kolorowa "Głowa" KLIK graficznie odwołująca się do twórczości Dave'a McKeana. Później czarno-biała "Pokusa" KLIK siedząca gdzieś w klimatach Thomasa Otta. A teraz "Leśnym dziadem" autor znów wymyka się z łatwego szufladkowania. Znów modyfikuje styl, w którym realizował wcześniejszy komiks. Dalej zostajemy w czerni i bieli, ale dochodzą mocniej kładzione szarości, plamy. I znów to inny Czakowski niż ten, którego - wydawało by się - już poznaliśmy.
Przynajmniej graficznie. Fabularnie bowiem znów jest onirycznie, poetycko. Tym razem autor wymieszał boskość skrywającą się pod tytułową postacią z niecodziennymi zdarzeniami rozgrywającymi się na filmowym planie rozłożonym w lesie właśnie. Praca nad "Człowiekiem z lasu" wymyka się jednak spod kontroli i zbacza na tory, na których kontrolę traci ekipa, a zaczyna rządzić przypadek i ślepy los. Na tory, gdzie zdarzyć się może wszystko. Nawet może zginąć bóg...
Czakowski w swym leśnym komiksie wykorzystuje niemieckich klasyków. Pierwszym z nich jest Ryszard Wagner (w trakcie lektury możecie wrzucić sobie na youtube kawałek "Der Ritt der Walküren" z cyklu "Der Ring des Nibelungen"). Drugim Friedrich Nietsche, który obwieszczał śmierć boga (wykorzystane tu słynne "Gott ist Tot"). Odnosi sie też do sztucznej inteligencji (to dzieło szatana) czy nawiązuje do leśnych panien z ludycznych opowieści.
Cieszy, że autor regularnie dostarcza nam kolejne wizje kiełkujące w jego głowie. I cóż, oby kiełkowały jak najdłużej. Dobrych, poetyckich wizji nigdy dość. I oby kiedyś te wszelkie nowelki doczekały solidnego, grubego integrala. Zasługują na to.
autor recenzji:
Mamoń
14.04.2023, 21:57 |