SIŁA I WIGOR OD DOKTORA DOXEYA
Kolejny Lucky Luke z początków kariery kowboja strzelającego szybciej od własnego cienia. A więc z czasów, gdy i za scenariusz, i rysunki odpowiadał jeszcze sam Morris. Zaś postać dopiero kształtowała się. Tak charakterem, jak wyglądem.
"Eliksir doktora Doxeya" to chronologicznie siódmy album serii, który pierwotnie pojawił się w roku... 1955! Mamy więc do czynienia z liczącą już blisko siedem dekad historyjką. I choć ciśnie się "na klawiaturę" stwierdzenie ramotka, trudno używać tego sformułowania wobec komiksów Morrisa. To rzeczy, które nie zestarzały się jakoś strasznie. Fakt. Bohater jeszcze ewoluuje - nie jest to już "zakapior" z najstarszych komiksów, ale jeszcze nie ten Lucky Luke, którego wszyscy znają. Scenariusze też są proste. Ale - mimo upływu czasu - zaskakująco dobrze się to czyta.
W tym odcinku wszystko kręci się wokół medykamentów sprzedawanych przez tytułowego doktorka. Hochsztaplera reklamującego swój specyfik hasłem "Siła i wigor". Do czego prowadzi jego zażywanie? Luky Luke przekonuje się w mieścinie Greenvaley zaś później w następnych miejscach, podążając jego śladem. I tradycyjnie - jak to u Morrisa, a później Morrisa wspieranego fabułami przez Goscinnego - mamy masę dobrej zabawy, ucieczki, pościgi... Słowem to, czym Dziki Zachód żył. A że naciągacze byli elementem pojawiającym się w trakcie podboju Ameryki, nie dziwi że taki Doxey znalazł swoje miejsce w serii.
Serii, która zadomowiła się na naszym rynku w trojaki sposób. Po pierwsze, jako zasadniczy "Lucky Luke". Po drugie, jako "Kid Lucky", czyli przygody Luke'a z dzieciństwa. A po trzecie, jako wariacje i tribiuty w wykonaniu np. Mawila (polecam jego genialny album 'Lucky Luke na siodełku"). Fani dobrego humoru nie przejdą obok nich obojętnie. A przynajmniej nie powinni.
autor recenzji:
Mamoń
03.06.2023, 22:27 |