CEGIEŁKA SOCREALIZMU
No i wziął Świdziński i zrobił kolejny komiks. Kolejną cegiełkę i kolejną dekonstrukcję jakiegoś polskiego mitu. Rozliczeniowy to komiks? A może bardziej po prostu pejzaż tamtych lat, w którym odbija się też nasza dzisiejsza rzeczywistość? Jakkolwiek by na to nie patrzeć, znów zrobił świetną powieść graficzną, która coś w czytelniku rusza i potrafi zafascynować. Coś, co czyta się jednym tchem i docenia ogrom roboty, jaką wykonał Świdziński by ożywić tamte lata i tamte wydarzenia na stronach tego albumu.
Jest rok 1955. W Warszawie zaczyna się Festiwal Młodzieży, który staje się oknem na wielki świat dla zamkniętych dotąd przed nim ludzi. Na ulicach zaczyna się prawdziwe szaleństwo, barwne i ekspresyjne, ale i podszyte obawami o to, co może się wydarzyć…
Cegiełka socrealizmu – aż prosi się, by tak określić ten komiks. Bo tylko spójrzcie, objętościowo to cegła, tematycznie socrealizm, więc wszystko się zgadza. No a to, co serwuje nam Świdziński na stronach, to kawał ciekawego komiksu historycznego, fascynującego spojrzenia na czasy w sumie nie tak od nas odległe, a jednak jakże dalekie. No i zarazem jakże bliskie, bo masa rzeczy pozostała znajoma i aktualna.
I to się ceni, ceni się ogrom roboty, jaką wykonał Świdziński, bo jednak masa historii tutaj to prawdziwe wspominki ludzi pamiętających tamte dni i fajnie to wszystko gra. Fajnie też rzecz ukazuje i ogół, i detale – samo gigantyczne przecież wydarzenie, a zarazem poszczególne osoby i te wycinki ich życia z tego konkretnego momentu. Świdziński nie buduje tu rozległych losów tych postaci, daje nam jedynie te fragmenty, a jednak udaje mu się uchwycić w nich sedno postaci. I sedno tego wszystkiego. A właśnie takie drobiazgi robią robotę.
Świetnie wychodzi autorowi pokazanie zgiełku Festiwalu Młodzieży. Zgiełku niezliczonych obcych języków i barwnego przepychu różnorodności, która dla masy zamkniętych w swoim kraju ludzi była jedyną dotąd okazją poznania obcych nacji. Ale i obaw, bo jednak to wielki festiwal, wielkie święto całego komunistycznego świata, które jednocześnie mogło sprowadzić zagrożenie atakiem, wojną, a tu jeszcze brud i ubóstwo tego, co obok, na obrzeżach, propaganda, donosicielstwo, brak wolności… Wszystko to razem wzięte, składa się na naprawdę urzekający, bogaty, nasycony emocjami obraz wydarzeń sprzed niemal siedmiu dekad. I pokazuje, że Świdziński – co widoczne było już choćby w jego „Powstaniu” – ma zadatki na bycie Smarzowskim polskiego komiksu. Z tym, że jego opowieści nie ograniczają się jedynie do portretowania / rozliczania z naszą rzeczywistością i sięgają w najróżniejsze tematyczne rejony.
Wszystko to podaje w sposób bardzo prosty, szczególnie graficznie, ale skuteczny. Jego patykowate postacie i geometrycznie ascetyczny świat, tym razem zyskują więcej ekspresji i bogactwa. To, co do tej pory było niczym dziecięce rysunki, teraz nabiera charakteru grafik ilustrujących peerelowskie książki dla dzieci. Ba, Świdziński w tym albumie sięga też chociażby po rastry, a nawet nutę koloru – koloru rodem z komunistycznych ulotek czy magazynów. I wszystko to wyśmienicie współgra z treścią. Więc bierzcie i czytajcie, bo warto. Komiks ważki, ważny, ale i tak zwyczajnie, po ludzku świetny.
|
autor recenzji:
wkp
07.06.2023, 06:10 |