OPOWIEŚCI Z HOLENDERSKICH PRZEDMIEŚĆ
Gdyby ustawić koło siebie te wszystkie holenderskie szeregówki zajmujące przedmieścia, okazałoby się, że dałoby się nimi obudować z dwóch stron drogę z Holandii (czy jak kto woli z Niderlandów) aż do Pekinu. To daje wyobrażenie, jak wielkie to zalożenia. Nic więc dziwnego, że dzieje się na tychże przedmieściach tyle, by stały się tłem dla opasłego komiksu.
„IHS” to w rozwinięciu „In Hollandia Suburbia”. A skoro holenderskie przedmieścia, musi pojawiać się na nich motyw środków rozszerzających świadomość. Dlatego też czytelnik nie może być do końca pewien tego, co się dzieje naprawdę i tego, co wynika z figli płatanych przez głowę.
Wracając do tytułu „IHS”. Raz – to odniesienie do miejsca akcji. Dwa – odniesienie do kapeli z przedmieść, która próbuje wybić się wyżej. I być może udałoby się to, gdyby nagle niezwykły przedmiot – nadlatujący gdzieś z góry - nie obciął ręki klawiszowcowi kapeli. I gdyby później nie znaleziono zwłok innego członka zespołu w ogródkach szeregówek holenderskich przedmieść.
Przedmieścia próbuje prześwietlić inspektor Harry Kleijn. Wędrując śladami Jonasa van der Geesta poznaje kolejnych mieszkańców przedmieść. Rozmawia z następnymi popaprańcami, nieświadomymi tego, co dzieje się obok nich. Nieświadomymi świecących kulek, UFO oraz pokrywy, która zabezpiecza(ła) odwiert w głąb Ziemi wykonany swego czasu na dzikiej łączce niedaleko domów.
Harry Kleijn stara się też rozmawiać z tymi co bardziej odjechanymi mieszkańcami przedmieść. Przedmieść, gdzie a to nurek zaplącze się w zielsko na stawiku i utonie. A to dziewczyny porwą balon nie zorientowawszy się, że ma prawie puste zbiorniki na gaz. A to w dmuchanym basenie utopi się kot… I długo jeszcze można wymieniać. Jak w gazetowej kronice policyjnej.
Guido van Driel – scenarzysta i rysownik „IHS” - pokazuje miejsca, które mogłyby być realnymi. Jednocześnie pokazuje sfazowane sceny. I sfazowanych mieszkańców. Niby łapiąc ich w codziennych sytuacjach, ale są one jakieś odjechane. Wszystko dzięki tajemniczej mgle. Narkotykowi, który zmienia strumień świadomości. Który sprawia, że zmysły szaleją, a autor dzięki temu może kreować kolejne sfazowane sceny, które złożone w całość (i okraszone muzyką IHS, którą jednak trzeba sobie donucić) tworzą psychodeliczny obraz holenderskich przedmieść. „IHS” to też wariacja na temat holenderskiego społeczeństwa. Na temat multikulti, na temat podejścia do używek ale i zamykania się we własnych domach.
Przedmieścia w komiksie van Driela nie nastrajają, by patrzeć na życie pozytywnie. Tak też zostaje pokazane. Przedmieścia - wypełnione ludźmi z doklejonymi uśmiechami, przytłoczonymi codziennością - zaprezentowane są w chłodnych barwach. Są pokazane jako ciągi trudnych do rozróżnienia szeregówek. Nic więc dziwnego, że dołują.
Po lekturze „IHS” pewnie wielu czytelnikom przypomną się nostalgiczne i prowokujące do rozmyślań „Opowieści z najdalszych przedmieść” Shauna Tana. Okazuje się, że przy „IHS” były one pełne energii i optymizmu. I nie jest to żart.
Dla miłośników eksperymentów.
autor recenzji:
Mamoń
20.06.2023, 00:16 |