POWRACAJĄCE GRZECHY
Nowy „Spider-Man” od Spencera, to kolejna próba odtworzenia, odświeżenia i odzyskania dla nowych czytelników klasycznej fabuły. Tym razem przyszła kolej na historię o Zjadaczy Grzechów i… Właśnie, Egmont wydaje ten tom krótko po tym, jak konkurencyjna Mucha wydała klasyczny album „Śmierć Jean DeWolff”, zbierający całość losów Zjadacza Grzechów i na tym tle jeszcze wyraźniej widać, jak wielki poziom dzieli oba dzieła. Jako kolejny tom „Amazing Spider-Mana”, „Dawne grzechy” są niezłym, ale typowym przeciętniakiem, jak na Spencera przystało. Jednak próby porównania go z kultowym poprzednikiem pokazują dopiero, jak wiele mu brakuje do dobrych opowieści z tej serii.
Kindred kontynuuje swoje działania, chcąc mścić się na Peterze. Tym razem do życia przywraca Zjadacza Grzechów, mordercę, który nieźle namieszał kiedyś w życiu Pajęczaka i doprowadził go na skraj załamania. A przy okazji zabił sporo ludzi. I teraz też zaczyna siać zniszczenie, kiedy staje oko w oko z Letalnym Legionem. Czym to może się skończyć?
Śmierć Jean DeWolff i Zjadacz Grzechów. No dwie bardzo ważne kwestie w życiu Spider-Mana, nierozerwalnie ze sobą splecione w jednej, do dziś zachwycającej opowieści. i do dziś powielanej, chociaż bez przesady. To był jeden z klasyków, jak śmierć Gwen, których się nie powinno tykać. I nie tykało. Owszem, parę lat temu Zjadacz Grzechów powrócił w albumie „Axis: Carnage i Hobgoblin”, a wcześniej bawiono się „powrotem” Jean w „The Return Of Anti-Venom”. A i jeszcze ożywiono ją na chwilę jako klona w „Spisku klonów”. Ale to były sporadyczne, bez jakiegoś przesadzania. No a teraz Spencer wziął się za to i postanowił wejść w temat na pełnej petardzie, przywracając to, co powinno zostać w grobie i…
Nie jest źle. Finezji tu brak, brak też prawdziwego pomysłu, ale czyta się nieźle. Ten wątek z Kindredem to takie trochę „Gauntlet” sprzed paru lat – tu i tu mamy wielką opowieść, podzieloną na mniejsze, gdzie coraz ten zły nasyła na Petera kolejnych jego wrogów. Zresztą przypomina to też „Spisek klonów”, bo tu i tam wróg przyzywa postacie zza grobu. No wszystko, co już było. I, zwyczajem Marvela w ostatnich latach, wszystko to to odgrzewany kotlet. Zbędny. Da się go przetrawić, czasem bywa miło, ale Spencer nie czuje Spidera. Ma dziwny humor, za dużo szafuje dialogami, nawet tam, gdzie potrzebna jest czysta akcja, a także brakuje mu czegoś własnego. Czegoś, czym zaznaczyłby swoją obecność w serii na dłużej. On po prostu odtwarza, jak Slott, ale z mniejszym wyczuciem materiału.
No ale, jak mówiłem, źle też nie jest. są momenty, są udane sceny i pewnie niejedna powie, że nieźle zagrało to na sentymentach i że poszło w wątki, których nie eksploatowano tak mocno przez ostatnie lata. Ja dodam, że całkiem fajnie jest to zilustrowane i że czyta się bez zgrzytania zębami. Jednak uważam, że lepiej było sięgnąć po coś nowego, zostawić Zjadacza Grzechów i tym podobne rzeczy i tchnąć nowe życie w serię. Jest jednak, jak jest. tragedii nie ma, czytać się i zagorzali fani sięgnąć mogą śmiało.
|
autor recenzji:
wkp
23.08.2023, 14:10 |