ZOSTAĆ KALIFEM W MIEJSCE KALIFA. KTÓRY TO JUŻ RAZ?
Nie do zdarcia jest Iznogud. Mały, wredny typ, który ma tylko jedno marzenie. Chce zostać kalifem w miejsce kalifa. Nie do zdarcia jest ten wezyr, który – przy pomocy wiernego Pali Bebecha - chce zająć miejsce władcy Bagdadu, dobrego Haruna Arachida. Nie do zdarcia, bo…
Po pierwsze, czyni to już od roku 1966, kiedy to ukazał się pierwszy album poświęcony jego knuciom. Jak się później okazało ojcowie Iznoguda – Rene Goscinny i Jean Tabary – wykreowali na tyle udaną, osadzoną w realiach kalifackiego Bliskiego Wschodu serię humorystyczną, że kontynuowana jest po dzień dzisiejszy – ostatni jak na razie album z numerem 31 (!) ukazał się we Francji w roku 2021.
Po drugie – okazuje się, że knuć może na wiele sposobów. By zostać kalifem w miejsce kalifa patenty mogą być najróżniejsze. Od wysłania kalifa na wakacje, przez metodę na tapczan-półkę aż po próbę wykorzystania siedmiomilowych butów. Po trzecie – ciągle jest takim samym wkurzającym kurduplem i zrzędą jak na początku swej drogi. Po czwarte – można odnieść wrażenie, że im bardziej się wkurza, tym bardziej (że posłużę się słownym zagraniem pewnego misia) staje sie kreatywny w wymyślaniu kolejnych patentów na to, by…
Wiadomo. Zostać kalifem w miejsce kalifa.
Kreatywność Goscinnego zaskakiwała. Zaskakuje też kreatywność rysownika Jeana Tabary’ego, który po śmierci Goscinnego zabrał się też za scenariusze. Wśród nowych pomysłów mamy np. próbę zostania kalifem przez wywołanie wojny z sułtanem Pullmankarem. Albo próbę na zatrutą zupę przygotowaną w trakcie Targów Magii. Jest też jeden z bardziej szalonych patentów, by pozbyć się kalifa załatwiając jego przodków. A wszystko to w czterech albumach – „ Kto zabił kalifa”, „Sympatyczny potwór”, „Błąd przodka” i „Tysiąc i jedna noc kalifa”. Ostatni z nich to symboliczna zmiana warty. Po śmierci Tabary'ego seniora Iznogudem zaopiekowali się Muriel Tabary-Dumas (scenariusz) i Nicolasa Tabary’ego (rysunki).
Wszystkie cztery albumy to pełnometrażówki. Śmieszne, pełne żartów sytuacyjnych, puszczania oka do czytelników, nawiązań do poprzednich albumów. Ja osobiście wolałem jednak kilkuplanszówki z początków serii (składające się na poszczególne albumy). To właśnie w tych pigułach Iznogud najlepiej „zażerał”. Były w nich wstęp, rozwinięcie i zabawna puenta. Bez ozdobników i bez zbędnego rozwlekania. W przypadku dłuższych fabuł czasami zawiewa nudą.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
07.09.2023, 22:09 |