LUCKY LUKE KONTRA PŁATNY MORDERCA
Jeszcze jedne luckyluke’owy klasyk trafia w nasze ręce. Klasyk stworzony jeszcze samotnie przez Morrisa w 1955 roku, dosłownie na chwilę przed dołączeniem do niego Goscinnego (Goscinny stworzy potem scenariusz kolejnej części, a potem, już od części jedenastej – ta jest ósma – będzie to robił regularnie aż do śmierci). No i wiadomo, na tym etapie seria jeszcze nie jest tak doskonała, jak za czasów Goscinnego, ale też i złapała lepszy wiatr w żagle, niż na samym początku i bardzo przyjemnie się to czyta.
Na Dzikim Zachodzie są różnie miasta. To konkretne ma saloon, zresztą jedyny w okolicy, ale nie ma… szeryfa! Gdy powstaje drugi saloon, zaczynają się kłopoty i walka o wpływy, a na scenę wkracza Phil Defer, wynajęty morderca. Ale tak się składa, że pojawia się tu też Lukcy Luke i zaczyna się walka…
To wczesny tom „Lucky Luke’a”, który tworzył samodzielnie Morris. No i… Właśnie, często piszę przy takich okazjach, że na tym etapie rzecz jeszcze nie miała wykształconego charakteru, ale to nie do końca prawda. Miała, ale inny. Ale ten styl się zmienił, gdy Goscinny dołączył do ekipy. Nie od razy, drugi scenarzysta wpasował w to, co było do tej pory i krok po kroku dodawał coś od siebie, aż osiągnął poziom wcześniej dla „Lucky Luke’a” nieznany.
Ale jednak już tu widać co chce osiągać Morris. I jednocześnie widać, że jeszcze to i owo ma do wypracowania, bo graficznie nadal jeszcze nie jest to szczyt serii, jeszcze więcej tu typowych ilustracji dla tamtego okresu, ale już bardziej rozwiniętych. I całkiem przyjemnych dla oka, ale jeszcze mających przed sobą sporo do osiągnięcia, co widać, gdy zna się dalsze części serii.
Fabularnie zaś ten tom to opowieść (a raczej dwie opowieści) typowa dla serii. Phil, wyraźnie inspirowany Jackiem Wilsonem westernu „Jeździec znikąd”, jest jednak jednym z ciekawszych czarnych charakterów, jakich stworzył Morris. Warto tu nadmienić, że istnieją dwie wersje finału jego losów – w jednej (uwaga na spoilery!), Luke zabija przeciwnika, w drugiej zaś (ocenzurowanej już) rani go, uniemożliwiając mu dalsze działania. Która znajduje się w tym albumie, musicie przekonać się sami. A warto. No w sumie klasyk przecież.
W skrócie zatem rzecz ujmując, przyjemny tom dobrej serii. Ponadczasowej i odpowiedniej dla każdego. Od dekad bawi, uczy i dostarcza dobrej rozrywki.
|
autor recenzji:
wkp
24.08.2023, 06:14 |