HISTORIA SIEDMIU ŻYĆ
Jakiś czas temu pożegnaliśmy przyjemną serię „The Walking Cat”. No przyjemną dla fanów postapo i żywych trupów pożerających krwawo ludzi, ale… No sami wiecie. Ledwie co pożegnaliśmy się też z „Cześć, Michael!” i to już bardziej nieodżałowana strata, bo super było, klasycznie, znakomicie i w ogóle. Nadal co prawda wychodzi „Starszy pan i kot”, ale wiadomo, na kolejne tomiki trzeba swoje poczekać. Więc teraz jeszcze dochodzi nowa kocia seria, „50 cm życia” i… No i sympatycznie jest, uroczo, ale i ze wzruszeniami.
Nanao i Machi. Dla nich życie nie jest lekkie, łatwe i przyjemne. Te dwa koty – bo tak, o koty właśnie chodzi – żyją bezpańsko, dziko i na każdym kroku muszą obawiać się o własne życie i co przyniesie jutro. Czy jakiś człowiek mógłby zmienić ich los? Być może, ale dla nich dwunożne stworzenia to jedynie istoty, którym zawdzięczać mogą coś do jedzenia. No i wtedy pojawia się ona, Narita, kobieta, która… No dość powiedzieć, że to pierwsze spotkanie dalekie jest od udanych, ale wkrótce stanie się bardzo brzemienne w skutki i…
Jak opowieści o zwierzętach to, jak w klasyce typu „Lassie” – musi być z emocjami, wzruszeniami i w ogóle. Ma za serce chwytać, za gardło złapać, a przy okazji jeszcze tak ku pokrzepieniu serc się okazać, na duchy podtrzymać i w ogóle. no i większość takich serii, nawet mangowych (choć akurat wspomniany już przeze mnie „Michael” trochę inny był, bardziej łamiący schematy i w satyrę idący) i ta także nie jest wyjątkiem. Więc szykujcie się na łzy, na radość i w ogóle – tak w wykonaniu bohaterów, jak i co wrażliwszych czytelników – i dużo przyjemnej, zapadającej w pamięć zabawy.
Fabuła? Wiadomo, wszystko dość klasyczne jest, acz taką klasykę to się lubi i chce się ją czytać. A czyta się bardzo dobrze. Proporcje dobre, wyważone, nie ma tu akcji, która pędziłaby na złamanie karku, ale dzięki temu fajnie rzecz skupia się na bohaterach i emocjach właśnie. I dobrze to robi. Tak, jak być powinno. Jednocześnie w równym stopniu opowiada o ludziach, co i zwierzętach, więc rzecz łapie dobre proporcje i fajnie radzi sobie na obu polach. I widomo, całość nastawiona jest na wywoływanie emocji, ale nie ma tu kiczu. Jest esencja za to i ta esencja została na dodatek bardzo ładnie obudowana.
No a to obudowywanie dużo zawdzięcza świetnej szacie graficznej. Powiem, że może i ilustracje zbyt wiele oryginalności w sobie nie mają, ale właśnie to, że pobrzmiewa w nich echo prac wielu innych artystów wpada w oko. I potrafi zagrać na sentymencie. Mnie to kupiło, a momenty jakby podpatrzone o Yoshiyukiego Sadamoto, choć bez jego zabaw rastrami, to już w ogóle wpadły w oko. Ale całość naprawdę bardzo ładnie się prezentuje, miło i ma w sobie odrobinę oldschoolowej nuty, którą sobie cenię, więc jak najbardziej fajnie jest graficznie, czasem wesoło, czasem ponuro, zawsze w stylu dobrym i przyjemnym.
Więc? Więc fajna mangowa nowość. I kolejna sympatyczna rzecz z kotami. Trzeba dodawać coś więcej?
|
autor recenzji:
wkp
14.09.2023, 06:10 |