Niezbyt urodziwa okładka albumu o Usagim oraz kilka sympatycznych "zwierzaków" na niej, to skuteczna antyreklama, która tylko podbuduje tych, co uważają komiksy za przejściówkę między becikiem, a wiekiem prawie dorosłym. Tymczasem przygody Usagiego nigdy nie cierpiały na kompleks kleiku Bobo i z całą pewnością nigdy w niego nie popadną - czytając "Ostrze Bogów" tylko uświadczyłem się w tym przekonaniu. Album ten jest póki co najbardziej poważną i dojrzałą opowieścią o długouchym samuraju, jednocześnie zaś największym pełnometrażem (ponad 240 stron!), jaki zagościł w tym cyklu w Polsce.
Wieje od niego nastrojem przemijania i śmierci, która stanowi przecież nieodłącznego towarzysza każdego samuraja, opatula sugestywnością klimatów feudalnej Japonii i tyleż fascynującą, co przerażającą mitologią kraju, w którym nawet kraby noszą dusze umarłych wojowników. Motywem przewodnim komiksu są poszukiwania zaginionego przed wiekami mitycznego miecza nazwanego Pożeraczem Traw (pięćdziesięciostronicowy prolog wprowadzający w wydarzenia, to prawdziwe arcydzieło klimatu), jednego z bezcennych insygniów władzy, z którym los przypadkiem brata Usagiego. Miecz ściąga na jego głowę masę kłopotów, ale też całe mnóstwo intrygujących przygód, dostarczając wiele (na pewno więcej niż życzyłby sobie sam bohater) okazji do udowodnienia biegłości w sztuce władania mieczem. Autor postanowił odświeżyć ponadto parę wątków rozpoczętych w poprzednich albumach, prezentując dalsze losy Sanshobo i jego klasztoru, rolnika Ike czy mrocznego wojownika Jei, niektóre z nich rozwiązując definitywnie, niektóre jeszcze bardziej podsycając.
Jedno co trzeba wiedzieć przysiadając się do "Ostrza Bogów", to to, że nie jest to opowieść, do której warto zabierać się ot tak sobie, poszukując chwili wytchnienia. Potrzeba do niej specjalnego nastawienia, bardziej refleksyjnego niż radosnego, najlepiej podsycanego fascynacją kulturą Japonii i samurajami.
I, na litość boską, nie odkładajcie tego komiksu na półki księgarskie zniesmaczeni "dziecięcymi" rysunkami (to tylko jeden z przemyślanych środków wyrazu autora!!!), bo tym samym pozbawiacie się szansy zapoznania z niezwykłym dziełem. Nie bez powodu przecież album w 1999 roku został laureatem nagrody Eisnera. Nie bez powodu, mówię Wam.
|
autor recenzji:
BroosLi
29.08.2009, 09:24 |