NEVERENDING STORY. CZĘŚĆ 41
Wiadomo, że „Thorgal” od dawna nie jest serią, na którą czeka się tak, jak pod koniec lat 80. i na początku 90. Wtedy każdy, ukazujący się na polskim rynku nowy odcinek był wydarzeniem. Mimo tego ciągle się do niej zagląda.
A „Thorgal” doczekał już 41. odsłony. Nie napisał jej już oczywiście Jean Van Hamme (zszedł ze sceny po albumie 29) i nie narysował Grzegorz Rosiński (pożegnał serię z tomem 36). Od albumu 37 Dziecko z Gwiazd pozostaje w rękach duetu Yann / Frederic Vignaux. Ciągle jadą na kredycie zaufania, jaki dostali przejmując serię. Choć to dotyczy bardziej Yanna, gdyż Vignaux rysunkowo szybko wszedł w świat serii.
A na razie mamy domkniecie historii z albumów 39 („Neokora”) i 40 („Tupilaki”). Mamy więc historyjkę dziejącą się między eksplodującym statkiem Atlantów, a wioską Wikingów, gdzie przecież czeka – niczym kobieta z piosenki „Jeszcze się tam żagiel bieli” Alicji Majewskiej – Aaricia.
By podróż „urozmaicić” Yann wysyła Thorgala do jaskini bogini Skaedhi. Olbrzymki, która wpadła w furię po tym, jak Odyn wyłupał jej ojcu oczu. Olbrzymki, która postawiła się bogowi i doprowadziła do zemsty, pozbawiając wzroku innych. W jej świecie znajduje się inna żądna zemsty dziewczyna – Mysla, która wyciąga Thorgala z opresji.
Z kolei Jolan wyciąga z opresji inne piękne dziewczę. Ostatnią z Atlantów, do której zaczyna… smalić cholewki. No bo przecież bez miłosnego wątku nie byłoby prawdziwej opery mydlanej. Nawet ze świata Wikingów…
Tak, jak napisałem „Thorgal” jedzie na sentymencie, trochę na wspomnianym kredycie zaufania. Powoli jednak i on się wyczerpuje. Potrzebny jest wreszcie solidny wstrząs, by Thorgala i resztę ferajny postawić na równe nogi i dać porządnego kopa do przodu. Może następnym razem się uda? Trzeba będzie sprawdzić...
autor recenzji:
Mamoń
02.01.2024, 13:22 |