ZJAWIA SIĘ MIDORIYA
I kolejna porcja shounenowego, bitewaniakowego łupnięcia z iście epickim zacięciem. Dopiero co łyknąłem kolejną odsłonę „Fire Force” i było mi mało, teraz dopchnąłem się „My Hero Academią” no i tu trochę bardziej nasyciłem, bo wiadomo, jak „MHA”, to i sporo gadania, nawet w trakcie starć potrafi się na tym polu dziać konkretnie. Ale dynamika jest, a przede wszystkim było na co popatrzeć, bo graficznie i widowiskowo ta seria stoi na najwyższym shounenowym poziomie i potrafi dobrze zrobić czytelnikowi.
Wróg stał się tak potężny, że wydaje się, iż nie ma już nadziei i nic nie zdoła go zatrzymać. W zaistniałej sytuacji władza rozważa nawet kapitulację. Ale przecież na placu boju wciąż są bohaterowie, którzy nie zamierzają się poddawać. Poza tym i tak jedyna nadzieja to Midoriya, który w końcu pojawia się na miejscu i…
No i naparzają się w tym tomie konkretnie i bez oszczędzania. I tak to jeszcze będzie trwało, bo w chwili obecnej wyszło 39 tomików, materiału na 40 też już się zebrało, a tu jeszcze rzecz powstaje. I chociaż autor co raz raczy nas tytułami iście ostatecznymi (już parę takich mieliśmy, a jeszcze czekają nas np. „Koniec ery… i początek” oraz „Final Boss”), nadal ten koniec jest oddalany za każdym razem, a czytelnicy...
… a czytelnicy się cieszą – ja na pewno – bo o to właśnie chodzi. Raz, że seria jest bardzo fajna, choć czasem ściany zbędnego tekstu potrafią wymęczyć, a przez to żaden fan nie chce, by za szybko się skończyła. Dwa, że to odwlekanie połączone z całkiem umiejętnym żonglowaniem wydarzeniem sprawia, iż nie czuje się usilnego przedłużania, a po prostu naturalne konsekwencje epickiej walki, która nie może ię szybko zakończyć. Bo i wojownicy obu stron mega potężni, i stawka wielka, więc gdyby to się tak nagle i szybko skończyło byłby zawód.
No i zawodu nie ma. Jest za to epicko, jest rozwałka, krew jest, dramatycznie się dzieje i widowiskowo. Bo Horikoshi wraz z asystentami rysuje tak, że liczą się detale i drobiazgi, że jest masa realizmu i scen, które po prostu przykuwają wzrok. Świetna dynamika i jeszcze lepsze efekty robią robotę i sprawiają, że ogląda się to jak wielkie kinowe hity. I choćby dla samej szaty graficznej absolutnie warto, bo to jedna z najlepiej narysowanych mang w swoim gatunku. Ale warto i dla opowieści, bo bitewniak to wręcz wzorcowy, więc kto lubi, kto ceni i / lub – jak ja – ma sentyment i na podobnych rzeczach wychował, będzie bardzo zadowolony.
|
autor recenzji:
wkp
05.02.2024, 06:36 |