A CI DALEJ CHCĄ BYĆ BOGAMI...
Dekonstrukcja mitów greckich trwa w najlepsze. Seria "Mali bogowie" dalej śmieszy, a autrzy nie przestają zaskakiwać, wkręcając bohaterów w coraz to nowsze perypetie.
Mali Artemida, Atlas, Taurus, Herakles czy Apollo nie ustają w wysiłkach, by znaleźć się w panteonie bogów, obok Zeusa, Ateny i Posejdona. Stają na głowie, by udowodnić swą odwagę. By pokazać, że zasługują na miano patronów danych spraw. I tych beznadziejnych - jak niemożliwe do zrealizowania zadania. I tych bardziej przyjemnych - jak bycie uosobieniem piękna. Ale też całego szeregu codziennych zadań - jak bycie patronką zwierząt i lasów czy bycie podparciem dla nieboskłonu. Śmiechu przy tym nie brakuje.
Przez plansze ósmego albumu serii "Mali bogowie" przewija się cała masa postaci. Pojawienie się Echo jest okazją, do igrania z echem właśnie. Pana - do żartów z jego fletni. Syzyfa - do igrania z tego, że ciągle ma "pod górkę". Nie brakuje też zagrożeń. Bohaterowie co i raz muszą znów kombinować jak utrzeć nosa mitycznym potworom. Chimery, smoki, węże, gryfy, harpie czy sfinks (ten od zagadek) są w serii na porządku dziennym.
I mnie to śmieszy. Dlatego serię, do której scenariusz pisze Christophe Cazenove a rysunki tworzy Philippe Larbier "wciągam" na bieżąco. "Centaur by się uśmiał" za mną. I na tym nie koniec wydawca zapowiada już "Łzy Meduzy".
autor recenzji:
Mamoń
21.03.2024, 14:01 |