MILUŚ Z ADHD
Przyznaję, do dwóch poprzednich pełnometrażowych komiksów z Kajkiem i Kokoszem podszedłem z huraoptymizmem. Jeśli nawet coś zgrzytało, przymykałem oko. Na fali sentymentu – że w końcu znów jest, że udało się bohaterów przywrócić do życia. Przecież jestem z pokolenia, które wychowało się na komiksach Janusza Christy.
Na najnowszy tom – to „Powrót Milusia” – nie patrzę już przez różowe okulary. Mam wrażenie, że ADHD scenarzysty Maćka Kura (kto miał z nim styczność, wie o co mi chodzi) za bardzo przekłada się na fabułę. Liczba gagów momentami przytłacza. Co do fabuły – tytuł i okładka zdradzają wiele. Tak, wraca Miluś. Wraca sympatyczny smok, który objawił się w „Zamachu na Milusia”, a później dorastał w „Skarbach Mirmiła”, by w „Cudownym leku” z ukochaną Miłasią wyruszyć na nową drogę życia. Teraz smoki wracają, będąc w tarapatach, z których wyciągnąć je mogą – jakże by inaczej – nasi bohaterowie.
Choć pierwsze plansze na to nie wskazują. Kur robi podchody, by w ogóle doszło do spotkania Kajka, Kokosza i Milusia. Rozciąga otwarcie. Później też skręca fabularnie w różne strony. Nie wiem po co wprowadzony został dosłownie na chwilę Dziad Borowy. Nie wiem po co – fabułę można było zawiązać dużo prościej – rzekome porwanie Mirmiła. Po co w ogóle wplątywanie księcia Włada i jego syna?
Może trzeba było scenariusz „podczyścić”, obciąć wątki poboczne i dać nieść się fabule opartej na Kapryldzie, Milusiu i Miłasi? Baza bowiem bardzo dobrze się trzyma. Nawiązania do „Zamachu na Milusia” oraz „Cudownego leku” są czytelne (a skoro to oficjalna kontynuacja dzieła Janusza Christy zakładam, że młody czytelnik wcześniej zaznajomił się w klasyką). Dosmaczanie tego przypomina to, co dzieje się z nowymi, filmowymi Asterixami, gdzie żarty w pewnym momencie zaczynają męczyć. Z kolei inne wątki – potraktowane pobieżnie - śmiało można by było rozwinąć do większych rozmiarów. Taki klasztor braci terapeutynów to samograj na dłuższą fabułę…
W przypadku rysownika Sławka Kiełbusa i kolorysty Piotrka Bednarczyka mamy pewną stałą. Panowie trzymają się wypracowanej w pierwszym komiksie formuły na bohaterów. Nie jest to Christa 1:1, ale też nie odchodzą daleko od oryginału. Nie ma więc sensu rozwodzić się zbyt długo. Solidna robota panowie, szacun.
Napisałem „młody czytelnik”. I przy tym zostanę. Kajko i Kokosz to komiks dla młodego odbiorcy. Takim był (choć Christa puszczał oko szydząc z PRL-owskich realiów) i takim jest. Tych kilku pryków - których rajcują nawiązania, odwołania, pojawiające się w kadrach smaczki – nie może być wyznacznikiem przy tworzeniu serii w trzeciej dekadzie XXI wieku. Nie, nie wszystko musi być „płaskie”. Może jednak te pojedyncze nawiązania wrzucić do „Opowieści z Mirmiłowa” a w „Nowych przygodach” dać fabule płynąć – jak za Christy?
Co nie zmienia faktu, że „Powrót Milusia” już dziś jest sukcesem. Komercyjnym.
autor recenzji:
Mamoń
14.03.2024, 13:43 |