KID LUCKY I INNE DZIECIAKI
Piąty i – przynajmniej na razie - ostatni tomik z dziecięcymi perypetiami Lucky Luke’a. Miejmy nadzieję, że Achde trzyma jeszcze coś w zanadrzu.
Przygody małego Lucky Luke’a to miłe dopełnienie serii o kowboju, który strzela szybciej od własnego cienia. No bo przecież każdy bohater – zanim dorósł – musiał być dzieckiem. Że wspomnę wielkich nieobecnych na naszym rynku Sprycjana i Fantazjusza, których dziecięcą odsłoną jest seria „Mały Sprytek”. Ale też można tu przywołać serię „Thorgal”, która doczekała się podcyklu „Thorgal. Młodzieńcze lata”. Dzieckiem – co udowadnia wspomniany Achde – był też Lucky Luke.
Był dzieckiem i nie narzekał na nudę. Można bowiem przypuszczać, że Achde nie zdołał pokazać do tej pory nawet ułamka sytuacji, w które „wkręcił” się Kid Lucky. Piąty album – zatytułowany „Kid i inne dzieciaki” – to kolejny zbiorek jednoplanszówek (z małym wyjątkiem), w których autor wystawia malucha na najróżniejsze próby.
Raz będzie to zmaganie się z siodłem. Raz próba okiełznania tzw, telefonu puszkowego. Innym razem wody Missisipi czy dentysta, który ma zająć się jego trzonowcem. Jeszcze innym – nieoczekiwany efekt zabawy w Da Vinciego (a wystarczy do niej list gończy i ołówek…). Lucky w tomiku poznaje też swoją przyszłość: „Ty być biednym i samotnym śpiewakiem, który zawsze jechać wieczorem na zachód”… I trudno znaleźć lepszą przepowiednią. Wystarczy zajrzeć na ostatnią planszę dowolnej przygody dorosłego Lucky’ego Luke’a, by zobaczyć, że tym razem Wielki Czarownik trafił w punkt.
Słowem – znów nie ma nudy. Jak to na Dzikim Zachodzie…
autor recenzji:
Mamoń
08.05.2024, 00:11 |