TORPEDO ZNÓW POWRACA
Nie sądziłem, że „Torpedo” jeszcze wróci. Po ciekawym zbiorczym tomie – specyficznym i nie dla każdego – i sympatycznym powrocie po latach, który rysunkami Risso stał, trudno było spodziewać się, że leciwy już scenarzysta (rocznik 1945) jeszcze raz wejdzie do tej samej rzeki. Ale wszedł i powiem szczerze mi się ten kolejny powrót podoba. Wiem, że byli tacy, którzy zachwycając się „Torpedo” tom „1972” odrzucali jako już nie to, co kiedyś, ale dla mnie lektura tamtego komiksu była przyjemna. A jego druga część, niniejsza, to równie przyjemny powrót, pokazujący, że Torpedo może się zestarzał, jak i sam autor, a czasy się zmieniły, ale wciąż potrafi (obaj potrafią) sobie radzić, jak mało kto nie tylko w ich wieku.
Co tam słychać u Luci Torelliego? Ogólnie jego kolega ma kłopoty, a po tych kłopotach okazuje się, że już mu nie staje… sił z kobietami. Więc Luca zabiera go do burdelu, a tam, jak się można domyślić, czekają na nich kolejne problemy, bo przyjaciółka, która ów przybytek prowadzi, prosi go o pomoc. Niejaki Carter, jeden z klientów i gliniarz zarazem, szantażuje ją, a ten szantaż prowadzi biznes do upadku, więc trzeba coś z tym zrobić. Torpedo się nie waha, zamierza wyeliminować Cartera, ale przecież zadanie nie będzie łatwe…
Klasyczny „Torpedo”, ten znany też jako „Torpedo 1936” to był komiksowy kryminał noir czystej wody. Ale taki z humorem. Rzcz krwawa i brutalna, wulgarna i pełna erotyki, samcza, a jednak mająca w sobie sporo rozrywkowej nuty. Nie wszystko mi tam pasowało (choćby taką erotykę z dziecięcymi bohaterami bym wyrzucił), ale jako ogół wciągnąłem to z przyjemnością. Głównie dzięki tym żartom i luzowi, bo ja jednak za gangsterskimi historiami nie przepadam – łagodnie powiedziawszy – i unikam zazwyczaj, jak ognia. Drugi tom, już na nowe czasy, w nowym zupełnie stylu i klimacie (w którym pełnymi garściami czerpali twórcy z „Ojca chrzestnego”), był inny, ale jakoś podszedł mi równie dobrze, co jedynka. Głównie dzięki wyśmienitym ilustracjom.
No i teraz mam ciąg dalszy i, jak pisałem, nadal dobrze mi to wchodzi. Gangsterska opowieść, ale nonszalancko podana, z bohaterem cwanym i skonstruowanym tak, że i lubi się go, i nienawidzi. To, co w serii „1972” najważniejsze to jednak nie on, a klimat czasów, realia, takie bardziej z popkulturowym ujęciu ukazane, ale jednak robiące wrażenie. Bo czytając to i oglądając, czułem się, jakbym oglądał filmy z tamtych lat. Albo współczesne, na tamtą dekadę stylizowane – co w kinie rzadko się udaje, ale w tym komiksie wyszło naprawdę bardzo dobrze.
A cała w tym zasługa Edurado Risso. Ja tego rysownika uwielbiam odkąd za dzieciaka przeczytałem „Aliens: Widmo” w jego wykonaniu – no pozamiatał wtedy, co tu dużo mówić. A przez lata, przede wszystkim serią „100 naboi”, że jest wyśmienitym artystą. No i tu potwierdza swoją klasę, a że zawsze dobrze czuł się w sensacyjnych i kryminalnych historiach, tym lepiej to wszystko wypada, a on sam staje się gwiazdą tego komiksu dla mnie większa jeszcze, niż scenarzysta czy nawet główny bohater.
I to w zasadzie tyle. Kolejny dobry tom fajnej serii. I po prostu rzecz warta poznania dla samych choćby rysunków, jeśli ten gatunek albo sam „Torpedo” jako taki to jednak nie Wasza bajka.
|
autor recenzji:
wkp
07.03.2024, 05:56 |