Komiks (książka?) „Kot Simona” to dobrze (pod względem jakości) wydany zbiór krótkich historyjek obrazujących życie (wspólne) pewnego kota oraz jego właściciela, Simona... a każdy kto ma/miał kota doskonale zdaje sobie sprawę do czego zdolne są te przemiłe stworzonka :) Tak więc sięgając po tę pozycję można odnaleźć w niej scenki do złudzenia przypominające własne doświadczenia (to do właścicieli kota/kotów) albo otrzymać doskonały przewodnik po najbliższej przyszłości (to do tych, którzy mają w zamiarze stać się posiadaczami kota/kotów). Tak czy inaczej warto sprawdzić, co spotyka Simona... codziennie :)
Czy „Kot Simona” jest próbą powielenia tematu, jaki od lat znamy z pasków z perypetiami kota Garfielda i jego fajtłapowatego właściciela Jona? Być może. Oczywiście podstawowy pomysł jest identyczny: kot i jego właściciel, ale to chyba logiczne, że tego typu podobieństwo było nieuniknione. Być może pewne gagi mogą wydać się znajome, ale to także nie budzi moich zastrzeżeń – koty, nawet jako urodzeni indywidualiści, w ogólnych zachowaniach nie wyróżniają się aż tak mocno, trudno więc byłoby omijać pewne tematy tylko dlatego, że jakiś kot wcześniej zachowywał się podobnie.
Kreska w komiksie Simona Tofielda jest, można by powiedzieć, w pewien sposób surowa i niedbała. Wydaje mi się, że w animacjach, które zdobyły wiele wyróżnień, i które wielu zna m.in. z YouTube rysunek jest bardziej „gładki” i dopracowany. Ale może to tylko złudzenie wywołane porównywaniem statycznych i dynamicznych obrazów... Jedno jest pewne, kot rysowany przez Tofielda jest bardzo wyrazisty jeśli chodzi o uczucia, a te najczęściej obrazuje jego mordka. Autor nie zamyka swoich historyjek w kadrach, co nie utrudnia w najmniejszym stopniu ich odbioru, a wiele gagów zawartych jest tylko w jednym obrazku. Możemy śmiać się do rozpuku kontemplując jedynie wyraz „twarzy” ptaka czy ptaków obserwujących kolejną „pomysłową” pułapkę, jaką przygotował kot lub też stopniowo nabierać rozpędu w drganiach naszego brzucha oglądając dłuższy epizod z życia kota i Simona. A zapewniam, że jest się z czego pośmiać :)
Jeśli miałbym porównywać „Kota Simona” do innych „kocich” komiksów, które pojawiły się na naszym rynku to „Garfield” wydaje się niejako pierwowzorem pomysłu, ale realizm większości zachowań głównego bohatera (kota) bardziej porównywałbym do tych znanych mi z mangowej serii „Cześć, Michael!”, którą kilka lat temu wydało Waneko. Na pewno, żadnemu ze wspomnianych tytułów nie brakuje humoru, ale w „Kocie Simona” znajdziemy pewną świeżość, której być może potrzebowaliśmy po przeczytaniu setek pasków z perypetiami „Garfielda”.
„Kot Simona” to pozycja, którą warto posiadać na półce i do której warto wracać. Polecam!
|
autor recenzji:
Ronin
15.11.2009, 11:06 |