PIEŚŃ O ROLAN... TFU! RENARCIE!
Wracamy do sfarowskiej wersji eposu rycerskiego. „Pieśń o Renarcie” to właściwie antyepos. Tytułowego Renarta autor pokazuje z jak najgorszej strony.
Joann Sfar robi sobie jaja z pięknych tekstów opiewających bohaterskie czyny. To komiks, podczas lektury którego obdarci zostajemy ze złudzeń, że może jeszcze Renart wejdzie na dobrą drogę. Może jeszcze pokaże na co stać tego lisa przemierzającego z mieczem Prowansję. Nic z tego. Sfar od początku zaplanował mu rolę i tej wizji się trzyma. Renart – wraz z wilkiem Insengrimem – ma żyć życiem włóczęgi. I żyje.
W drugiej odsłonie swych perypetii zatytułowanej „Magia bez cudów” wprawdzie próbuje zmienić coś na lepsze. Ot, np. chce przerobić prowansalskich katolików i odwieść ich od pomysłu, by znów spoliczkowali Żyda. Próbuje też ożywić – na wzór Golema – zamienionego w posąg mistrza Merlina. Korzysta przy tym z pomocy m.in. miejscowego głupka Takki. To jeden z oryginałów w komiksie Sfara. Inni to tym razem np. piękna Maria a chwilę później równie urodziwa Shiloe, czy truwer Florimont. Już nie urodziwy, ale za to śpiewający jakże piękne pieśni.
Powiedz mi, gdzie y w iakiey ziemi
Iest Flora, rzymska krasawica
Archippa, cud między cudnemi
Tais, stryiecznaa iey siostrzyca
Ty, Echo, co głos wracasz skory
Gdy pomknie nad strumienia biegi
Mów, gdzie są Piękne dawney pory
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi.
Urocze, nieprawdaż? Jak i cały komiks Sfara. Autora doskonale znanego na naszym rynku za sprawą takich serii jak „Donżon”, „Klezmerzy”, „Kot rabina” czy „Wampir”. Tych, których autor wcześniej kupił swym humorem i rysunkiem do „Pieśni o Renarcie” przekonywać nie trzeba. Kto do tej pory nie miał z autorem styczności, może spróbować jak „smakuje” np. tą właśnie serią. A jak "zatrybi", to Sfar już nie odpuści. Oj, nie odpuści. Jest bowiem wart tego, by zaprzyjaźnić się z nim na dłużej.
autor recenzji:
Mamoń
04.09.2024, 00:19 |