WESOŁA WDÓWKA?
Wesoła? Bynajmniej. Pod podłogą swej chaty trzyma cholerę jakich mało. Ale opowieść o wdówce wesołą jest. I to wielce. Druga odsłona „Wdówki” nie zawodzi. Tylko znów zbyt szybko się kończy.
No bo kto to widział, żeby komiks Igora Barańki dawkować w 50-planszowych zeszytach? Tu aż się prosi o przypierdzielenie potężną „cegiełką” o tym, co dzieje się we Wczorajszym Chutorze. Ukraińskiej osadzie, do której trafia kozk-filozof Ignacy Rybokoń, a gdzie dochodzi to tajemniczych zjawisk. Tu znikają przybysze. Tu też można stracić – dosłownie – głowę, by następnego dnia odzyskać ją. Tu, na uboczu, mieszka tytułowa „Wdówka”. Oksana Owad, która przed laty poślubiła Mosija Faraona. Oczywiście poślubiła wbrew sobie, by teraz karmić gnoja, który nie jest tym, za kogo się podawał. Dość powiedzieć, że pod podłogą jej chaty skrywa się niezły skurczybyk.
Po pierwszym zeszycie, gdzie Barańko zawiązywał akcję, pokazywał miejsce i przedstawiał bohaterów w drugim zaczyna się dziać. Wczorajszy Chutor zaczyna pokazywać swoją ciemną stronę, swoją prawdziwą twarz. Zaczyna być straszno, ale z nutką barańkowego humoru. Słowem - „Wdówka” wskakuje na odpowiednie tory, a świat ukraińskiej wsi zaczyna się mieszać z demonami.
Barańko w czerni i bieli smakuje zacnie. Dwoma kolorami pozwala sobie na ekspresyjność i przerysowanie w rysunku. Jednocześnie nie zapomina o szczegółach, gdy trzeba pokazać ludowość Wczorajszego Chutoru. Ukraińskości np. w strojach nie brakuje.
I – tak jak wspomniałem – szkoda, że znów zostajemy z otwartym, kolejnym wątkiem. Cóż, trzeba będzie poczekać na trójkę. I następną, liczącą 50 plansz porcję „Wdówki”.
autor recenzji:
Mamoń
22.11.2024, 14:41 |