HARLEM
Oglądaliśmy z nim już Nowy Jork z poziomu budowniczych drapaczy chmur. Oglądaliśmy też z poziomu pucybutów. Teraz Mikaël pokazuje nam miasto z jeszcze innej perspektywy. W najnowszym komiksie zabiera nas do Harlemu.
To Harlem roku 1931. Dzielnica, którą rządzi piękna Queenie. Paryżanka (podobno), która w Harlemie daje nadzieję swym siostrom i braciom organizując loterię. Każdy ma szansę w niej wygrać. Oczywiście wcześniej stawiając parę groszy. Co sprawia, że loteria tak naprawdę funkcjonuje jak piramida finansowa. I staje się rzeczą, na którą zaczynają zwracać uwagę biali pragnący przejąć wpływy w Harlemie.
Rzeczą równie istotną, jak rządzenie rynkiem narkotyków czy alkoholu. Interes Queenie bierze na swój celownik Dutch Schultz. Nowy król rodem z Niderlandów. Z jakim skutkiem? Dość powiedzieć, że mimo prób ostatecznie Harlem trudno jest zmienić, a królowa może być tu tylko jedna… Co nie oznacza, że utrzymać ten stan było łatwo.
„Harlem” – z racji fabuły - to rasowy komiks akcji. Z wybuchami, strzelaninami, próbami przejęcia rynku. Ale pod fabułą kryją się wartości uniwersalne. „Harlem” to komiks o walce w sprawie równouprawnienia. To komiks o uzależnieniach. Rozkminiający skąd biorą się one w Harlemie. To też komiks o lokalnych gangach (w tym przypadku Harlem to swego rodzaju symbol), próbach ustalania stref wpływów i wreszcie skorumpowanej policji oraz usłużnych gazetach, które kształtują poglądy czytelnika. To też komiks pokazujący jak różne są społeczeństwa – czy to afroamerykańskie, czy niderlandzkie czy irlandzkie – tworzące swego rodzaju kasty, które – choć istnieją obok siebie – nigdy się nie zunifikują. Nie zjednają…
Jednocześnie „Harlem” to komiks, który pokazuje to, z czym miejsce się kojarzy. To komiks, który podszyty jest muzyką. Choć niesłyszaną, to – za sprawą instrumentów – objawiającą się na planszach. Planszach, które podobnie jak w poprzednich nowojorskich komiksach Mikaëla, dzięki ograniczonej palety barwnej budują nastrój historii i jej tajemniczość.
„Harlem" stanowi niejako domknięcie nowojorskiej trylogii Mikaëla. Poprzednimi tomami były „Giant” KLIK oraz „Bootblack” KLIK. Jednocześnie to historia zupełnie autonomiczna. Można więc brać w ciemno. Bo to klimatyczna sensacja w nowojorskich klimatach. Choć ja – z czystym sumieniem – polecam całość.
autor recenzji:
Mamoń
27.09.2024, 23:56 |