Mijają trzy lata od zainscenizowanej śmierci Batmana. Ameryka uporała się z kryzysami na różnych polach i panuje ogólny spokój i radość. Tak przynajmniej pokazują to media, a rzeczywistość prezentuje nam policyjne państwo, supermocarstwo nie potrafiące rozwiązać niczego inaczej niż siłą. Bruce nie może tego znieść. Zaczyna przygotowania do swego kolejnego powrotu, ściągając do swojej prywatnej armii dawnych i nowych superbohaterów...
Po tak genialnym komiksie jakim był "Powrót Mrocznego Rycerza", nie spodziewałem się, że jego kontyunacja choćby mu dorówna, bo ideał z natury jest niedościgniony i niepowtarzalny. Ale nie mogłem spodziewać się, że będzie aż tak źle. Już strona graficzna przeraża niedopracowaniem i kiepską jakością zarówno rysunków, kolorów jak i druku. Plansze wyglądają jakby Miller rysował je na szybkiego i od niechcenia. Rażą topornością, zaburzonymi proporcjami i koszmarną niechlujnością. Tak samo jest niestety z kolorem pani Lynn. Kolorem kładzionym komputerowo, ale bez logiki, talentu i sensu. Dziwaczne rozbłyski, efekty świetlne jakby robiło je dziecko a czasem nawet utrata czytelności obrazu przez nieokreślone kleksy. Brrr... Aż trudno się to ogląda.
Niestety z fabuła też nie jest lepiej. Nie dość, że jest prosta i płytka (fakt, że Miller starał się ją jak najbardziej zakręcić by ukryć niedociągnięcia niczego tu nie zmienia), to jeszcze razi ewidentną głupotą i niezamierzoną autoparodią wielkiego "PMR". Poza tym nie trzyma się nawet chronologii.
Tak więc polecić tego komiksu nie mogę absolutnie nikomu. Chyba, że kochacie dzieła Millera i nie wyobrażacie sobie, że moglibyście któregoś nie przeczytać.
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.