Zacznijmy dziś od cytatu ze wstępniaka, który pozwoli wczuć się w klimat komiksu Alfonso Zapico. „Cafe Budapeszt to opowieść o młodym Węgrze, Jachezkelu wirtuozie skrzypiec, ocalałym z drugiej wojny światowej i jego matce, ocalałej z Birkenau, którzy podróżują do Tel Awiwu, aby spotkać się z wujem Josefem.”
Dodajmy, że jest rok 1947, kiedy to Węgry, ale i w ogóle Europa środkowo-wschodnia, zaczynają znajdować się pod dominacją radziecką. Palestyna wydaje się być idyllą, gdzie – jeszcze - w zgodzie mieszkają obok siebie Żydzi i Arabowie. Widać to świetnie w tytułowej knajpce „Cafe Budapeszt” prowadzonej przez Josefa, gdzie każdy może wpaść i pogadać. Do czasu. Aż przychodzi rezolucja ONZ o utworzeniu Izraela i wszystko pękło niczym bańka mydlana.
Zapico zahacza w swej pracy o kilka kwestii. Pierwsza z nich to pytanie, dlaczego mieszkający obok siebie ludzie w jednej chwili zaczęli siebie unikać, udawać że się nie znają. Dlaczego próbowali pokazać, że są wyżej niż sąsiedzi. Druga sprawa to rozrachunek z przeszłością – holokaustem, obozową rzeczywistością, która stała się częścią życia matki Chaskela, ale i waśniami wewnątrz rodziny. Ojciec chłopaka był wszak ortodoksyjny, wuj to jego przeciwieństwo – anarchista stawiający człowieka nad religię i Boga. I właśnie te dwa podejścia do życia stały się przyczynkiem nieporozumień i kłótni zakończonych wyjazdem Josefa do Palestyny.
Mimo nieludzkiego konfliktu do jakiego zbliża się Palestyna, autor schodzi na poziom zwykłych mieszkańców, zwykłych ludzi i stara się zrozumieć ich rozterki, problemy. Stara się pokazać, że mimo rosnących napięć i zbliżającego się konfliktu żydowsko-arabskiego ludzie próbują łapać dzień, unosić się nad realiami – czy to poprzez spotkania przy kawie, herbacie lub kufelku czegoś mocniejszego, czy przez upajanie się miłością, czy też zasłuchując się w muzyce. Jak ta, którą ze skrzypiec wydobywa Chaskel. I w sumie to chyba najlepszy pomysł z możliwych.
Na komiks warto zwrócić uwagę nie tylko ze względu na treść. Grafiki rzeczywiście przywodzą na myśl dokonania Christophe’a Blaina i Joanna Sfara również przywoływanych we wstępnie. Z tym, że Zapico ogranicza się do dwóch barw. I pięknie oddaje starą Jerozolimę (plansze te z kolei równie dobrze mógłby narysować Guy Delisle od „Kronik Jerozolimskich”) i klimat sielanki w knajpie, której nie mącą nawet wspomnienia z Auschwitz – dzięki czemu komiks, choć traktujący o Żydach nie jest przesiąknięty martyrologią, a bardziej pewną baśniowością, mistyką.
|
autor recenzji:
Mamoń
09.06.2016, 15:58 |