Tomem „Opowieści Koka” wydawnictwo Egmont Polska zakończyło albumową edycję gazetowych pasków Janusza Christy, które przed laty publikowane były na łamach trójmiejskiego Wieczoru Wybrzeża.
Jak wskazuje już tytuł, to tom, w którym do głosu dochodzi wreszcie Koko. Dochodzi i to dosłownie. Koko zasiada po prostu w portowej knajpie i zaczyna snuć swoje opowieści... Przy kuflach, flaszkach, w marynarskim gronie. W pierwszej z nich - w wydaniu Egmontu nosi tytuł „Arktyczna wyprawa” - Koko prawi, jakim to cudem udało mu się przetrwać na dalekiej północy: w krainie wiecznych lodów, Eskimosów, wielorybów i bieguna magnetycznego. W drugiej - zatytułowanej „Przemytniczy szlak - wspomina jak to też rozprawił się z szajką pływającą po bezkresnych morzach i oceanach. Oczywiście opowieści te w ogóle nie trzymają się kupy. Koko „płynie”. Opowiada farmazony, z każdą kolejną chwilą - w tym przypadku z każdym komiksowym paskiem składającym się z czterech obrazków - coraz mniej realne.
Ale w tym tkwi siła akurat tych opowieści. Christa - w przypadku tych cykli - znalazł właśnie taki patent na scenariusz (o ile w ogóle go miał zasiadając do rysowania; w rozmowach często przyznawał, że gazetowe „kajtki i koki” powstawały tak naprawdę z paska na pasek). Ma być głupio, bo i Koko do najmądrzejszych nie należy, a im bardziej głupio, tym śmieszniej. Stąd np. Eskimos, którego marzeniem jest lodówka, stąd przemytnik trzymany „pod pantoflem” przez żonę czy bałwan, z którym w pewnym momencie Koko zamienia się na głowy. I chyba jest to najlepszy dowód, że rozumem on nie grzeszy. A Christa świetnie to wykorzystał. Miał też niewątpliwą radochę tworząc te historie. Teraz podobna radochę możemy mieć i my, sięgając po „Opowieści Koka”.
„Arktyczną wyprawę” (w Wieczorze Wybrzeża ukazywała się w latach 1962-63 jako „Opowiadanie Koka”) oraz „Przemytniczy szlak (są to paski z lat 1965-66, które w gazecie zatytułowane były „Opowieść Koka”) uzupełnia letnia opowieść „Na wakacjach” (z roku 1965), w której wraca już Kajtek. Bohaterowie wspólnie próbują znaleźć patent na letni odpoczynek, z dala od pokładu „Kakaryki”, by na koniec stwierdzić: Mam dość wakacji, wracam do domu. Ja proponuję wracać do domu zahaczając po drodze o księgarnię. Po to, by zabrać z niej „Opowieści Koka”. Ósmy już tom z Kajtkiem oraz Kokiem wydany w ramach egmontowej kolekcji „Klasyka Polskiego Komiksu”. Edytor pokazał w niej już właściwie komplet pasków z Wieczoru Wybrzeża, które Christa rysował od 1958 do 1972 roku. I choć można psioczyć na wydawcę za to, że z albumów powypadały niektóre paski, i choć można narzekać, że poszczególne historie nie ukazywały się chronologicznie, to i tak należy go pochwalić za to, że komiksy Christy w ogóle przypomniał!
Pisząc o odkurzonych paskach Wspomnieć też trzeba, że „Opowieści Koka” niedawno doczekały się… kontynuacji! Za bohatera zabrał się Ojciec Placyd, który dopisał i dorysował dalszy ciąg absurdalnych historyjek niewiarygodnego grubasa. Kto nie widział jeszcze stworzonych przez niego pasków, powinien jak najszybciej odwiedzić bloga „Na plasterki”. Współczesne, pustynne perypetie Koka smakują równie dobrze, co te wykreowane w latach 60. przez mistrza Christę.
autor recenzji:
Mamoń
24.05.2015, 12:59 |